sobota, 27 grudnia 2014

URBAN Jerzy

Jest dziś Jerzy Redaktor Urban klasykiem! A to dlatego, że już za moich szczeniackich czasów miałem dojmująco wynaturzone marzenie, ażeby się spotkać z Urbanem na ubitej ziemi, gdzie będzie możliwe  publicystyczne fechtowanie wśród zakurzonych księgozbiorów i nasłuchów szeptanej propagandy.

Bo właśnie on wydawał mi się nie tylko godnym intelektualnie przeciwnikiem, ale i na tyle honorowym gościem, który mi nie przywali w plecy znienacka... Tedy piórko z kupra sobie wyrwałem i czekałem na okazję – daremnie! Albowiem poszło w lud boży narodowe przekleństwo na kształt infamii, bo okazało się, że Urban przy wódce traci moralne hamulce, a Michnik swoje profetyczne zdolności. Taki ochlaj, pozbawiony duszpasterskiej pomocy,  doprowadził w istocie do stanu upadłości potężną Rzeczpospolitą: I tu nie będziemy się spierać o numerację...

Po latach Jerzy Urban zebrał na swoją skórę te wszystkie biadolenia mało rozgarniętej części tubylczego plemienia, które własne wady umyśliło sobie zapakować w jego posturę, w złudnej nadziei, że tylko on jest tych przywar nosicielem.
Tymczasem Urbanowi przywar ubywa, a ultrakatolickim patryjotom przywar przybywa. (Aczkolwiek zdumiewa mnie Urbana sztubacka prowokacja, kiedy występuje w szlafroku przecenionym na 4000 PLN, który zakupił sobie w proteście przeciwko torebce Daniszewskiej za marne 7.500 PLN).
Tak więc Urbana wiele kompromituje, jak i w wielu  móżdżkach dołuje, bo miłuje on całkiem niekoniunkturalnie generała Jaruzelskiego i Małgorzatę Daniszewską z jej torebką – co by nie powiedzieć jego własnością – a i tak wartą jeszcze grzechu damę, choć na odpuszczenie grzechu nie ma co liczyć. Albowiem ja – jako gwałciciel staruszek – dobrze wiem, w jakim organie ulokowane są ich marzenia. Ale dobra materialne też się w końcu liczą, mimo że  najbardziej zwracają uwagę wtedy, gdy przedstawiają masę spadkową.

Czyja to więc Kaczuszka pluska się w redaktorskim basenie w podwarszawskim Konstancinie, gdzie miałem w dzieciństwie czelność jeździć na plebejskie kolonie i na Jeziorce próbować mocy swego wiosła?
Odpowiedzi proszę przesyłać do tygodnika "NIE"! Redaktor tylko czeka na zaczepki! Mnie Redaktor raczej nie zaczepi...

P.S.
Wysłałem tę laurkę pani redaktor Agnieszce Wołk–Łaniewskiej. Aczkolwiek chętniej bym skoczył z panią redaktor przez ognisko i popływał nocą nago w jeziorze. Powodowany tedy samczą rozpaczą, idę samotnie zanurzyć się w przerębli...

piątek, 26 grudnia 2014

BARAŃCZAK Stanisław

Dzisiaj, w Bostonie, odszedł w Zaświaty. 
Zaraz też spadły z czołówek inne wiadomości, bo przecież Polanie ponad wszystko miłują poezję i troska o los "wygnanych" z Ojczyzny poetów zżera im wątroby przy wielkim chlaniu.
A ja pamiętam przecież swoje impresje, gdy jako rozgorączkowany nastoletni adept wymyślonej rzeczywistości, obracałem na wszystkie strony teksty publikowane w "Życiu Literackim" pod partyjnym przewodnictwem Władysława Machejka. Obok, przy biurku, Wisława Szymborska z Rottermundów, przystawiała stempelki użyteczności wierszykom nadsyłanym do redakcji. I mnie także zakwalifikowała — wprawdzie do przyszłej poetyckiej elity — co jednak nie zrobiło na mnie wrażenia, bo od zarania odporny jakoś jestem nawet na tak szlachetnie przyjazną retorykę.
Aliści zwrócił moją uwagę taki jegomość – któren nawet Machejka na pierwszej stronie znieważał, czyli się nad Machejkiem pastwił – bo jego fizjonomia okularnika była stanowczym dysonansem przy jowialnej twarzy redaktora naczelnego, co się w swoim ogródku na taką lubieżną konfrontację przymuszony był zgodzić. Tedy pisano o nim prawie bez końca, bo poezja lingwistyczna w szczególnych była łaskach u komunistycznych decydentów, co jest przecież wiele mówiącym paradoksem: – wciąż więc był nagradzany, wystawiany i nagłaśniany, stanowiąc prawdziwy ambaras dla poetyckich terminatorów. A chyba nie tylko ja ślęczałem nad tą zwodniczą tajemnicą Poezji bez wyrazistej iluminacji.
I oto dzisiejszy Denat, ten Pieszczoszek dawnych literackich koterii, nie wytrzymał tego głaskania i z wielkim hukiem prześladowczym porzucił Jałową Ziemię, której było na imię Polska. Potem napisał trochę wrednych wersów i oddał się lingwistycznym lokacjom w poezji Parkinsona, który umyślił sobie napisanie dramatów Szekspira od początku.