W Tykocinie miałem kiedyś przyjaciela, któremu (jednak) się nieoczekiwanie zmarło na (prawdopodobmie) przyniesioną przez Chazarów do Rzeczypospolitej chorobę. I od tej pory mam do czynienia tylko z jego internetowym truchłem. Wprawdzie pełnił on różne funkcje w telewizyjnej kabale, ale przecież kagan mściwy jest i przebiegły w swoich polskich dobrach – tedy wypada mi powstrzymać się z ostateczną refleksją.
Wszakże tykociński rynek z pomnikiem Stefana Czarnieckiego (dziedzica dóbr tykocińskich), wybrukowany kocimi łbami – czyli polnym kamieniem układanym na piasku – zdawał się trwać w niezmiennym stanie do chwili, gdy wprowadzono tam granitową kostkę. I taka interpretacja polskiej duchowej i historycznej materii wskazuje, że nie tylko w dramatycznych dla Rzeczypospolitej czasach rozumu zwykle nie staje.
Kiedy więc znów, w naszej krótkiej podróży, usiądziemy na dawnym tykocińskim rynku, mając pod stopami owe tykocińskie kamienie, kiedy zaczną się i nad tym podlaskim miasteczkiem formować złowrogie chmury – niechaj nikt nie liczy na łatwe przebaczenie, skoro Ojczyzny zaniechaliśmy!
11 marca 2010
("Remanenty")