Pan Gerwazy należy do tych głupków, którzy samizdaty w PRL-u wspomagali. Ale przecież i dzisiaj internetowa twórczość z samizdatów się wywodzi. Czyli, jak mawiali Rosjanie w Rosji Radzieckiej: sam napisałeś, sam wydrukowałeś, sam przeczytałeś, i sam poszedłeś za tę twórczość siedzieć.
Dlatego z pewnym pobłażaniem spoglądam na wielu internetowych autorów tak uległych wobec statystyki, która dodaje im zapewne poczucia własnej wartości — tyle że w funcie kłaków wymiernej. Wprawdzie nie jest trudno samemu tę statystykę poprawić, ale te setki tysięcy czytelników i słuchaczy mają swój swoisty rozmach, któremu ja jakoś nie ufam, bo nie lubię życia w tłumie.
A więc tu moje teksty czyta zaledwie kilku rozumnych czytaczy — także niewiast — i kilku przygodnych wędrowców, co sobie cenię. Nie widzę więc potrzeby, aby nakład moich pism wirtualnie zwiększać. Ostatecznie ja sam jestem najważniejszym czytelnikiem!
Zwyczajnie samizdat.
Zwyczajnie samizdat.