Wprawdzie mieszkałem czas jakiś pod podłogą mieszkania Andrzeja Brauna i wysłuchiwałem z konieczności stukotu jego maszyny do pisania, ale trudno orzec, na ile ten fakt miał wpływ na nasze wspólne dalsze dzieje.
Bo przecież wszystko działo się samo i niejako bez tzw. ingerencji z zewnątrz.
Kiedy więc otrzymałem w "Czytelniku" zlecenie na zrobienie okładki do książki Andrzeja Brauna "Zdobycie nieba" — to i nawet się specjalnie nie zdziwiłem, uznając w ten sposób wpływ tajemnych sił za rzecz oczywistą.
Tak się i przyłożyłem. I powstał obrazek bardziej niźli zwykła obwoluta. Dumny i w natchnieniu zaniosłem swoje dzieło do rzeczonego wydawnictwa.
I tam, po kilku dniach, usłyszałem miażdżący werdykt: "TO NIE PASUJE DO TEJ KSIĄŻKI"! (Podobno, ale tylko podobno, głos decydujący miała pani redaktor, która jednak nie chciała skorzystać z sugestii przedstawienia mojej pracy autorowi, uznając najwidoczniej swoje kompetencje za rostrzygające.)
I zaraz zrobił inną okładkę pozostający w dyspozycji grafik, mający nade mną taką istotną przewagę, że był zatrudniony w graficznej pracowni Andrzeja Heidricha. Ze zrozumiałych tedy względów powstrzymam się więc z oceną i przypominaniem jego nazwiska, albowiem znikł tak bezszelestnie jak się pojawił... (Zapamiętałem jednak jego ostentacyjnie poplamione olejnymi farbami spodnie, bo wcześniej, jako student warszawskiej Akademii czuł się zobowiązany, by udawać Artystę).
Po kilku latach, będąc przypadkiem w Oborach, spotkałem Andrzeja Brauna. I opowiedziałem lapidarnie nasz wspólny poniekąd epizod. Nazajutrz pokazałem ów odrzucony projekt.
I tu zmuszony jestem zamilczeć, albowiem opis reakcji Andrzeja Brauna trudny jest do przekazania bez podejrzenia mnie o nikczemne samochwalstwo. Bo i jakże ja mam teraz opisać łzę w jego oku?
Epilog tej historyjki dokonał się w Paryżu. Przymuszony w sposób szczególny, sprzedałem ten obrazek za ponad stukrotną wartość mojej anulowanej umowy.
Książka Andrzeja Brauna przemknęła przez księgarnie niepostrzeżenie. Podejrzewam więc, że poszła na przemiał, bo już i ówczesna władza umiała karać za niesubordynację.