Brednia mnie zabija podstępnie. Nie tyle wszakże ta moja własna nudna brednia, tak już udomowiona, ile ta wyimaginowana, z publicznego życia duchowego odsączona: perfuma smrodliwa, afrodyzjak dla tłuszczy.
Słucham więc z coraz większą rezygnacją tych, którzy własne nieuctwo i zanik obowiązku ustawicznej pracy umysłowej, czynią sztandarem swego patriotyzmu — gdzie i ja mam się udać! Słucham ich maniakalnych tyrad niezdolnych do żadnego dyskursu, bo brednia tym bardziej jest wrzaskliwa, by się za wrzaskiem ukryć. Albowiem katolicki patronat nad polską brednią zdaje się wielu wystarczać w oczekiwaniu na win odkupienie i życie wieczne, które każdy obrzezany rozumek jest w sile dopuścić do swego właściciela.