piątek, 29 października 2010

CANOE


Kiedy w dzieciństwie zaczytywałem się w powieściach Karola Maya, nigdy nie ośmieliłem się śnić o własnej indiańskiej łodzi. Przecież wiedziałem jak jest zbudowana i nie widziałem możliwości budowy. Podobno oryginalne canoe było tak lekkie, aby za wojownikiem mogła je nosić jego niewiasta. Może dlatego nadałem mojej łodzi imię Solvejga... Tak więc moje canoe zbudowałem, choć z polskiej sosny, polskiego świerku, polskiego dębu i obcego mahoniu. Pół roku trwała ta budowa nad Utratą. I tam, na dworskim stawie, moją łódź zwodowałem. Ma moje canoe lugrowy żagielek, i kiedy dmuchnie, to tylko na wiośle, które jest sterem, można wyczuć potęgę dobrego boga Manitou.
Pływałem po Wiśle, Bugu, Narwi, Zalewie Zegrzyńskim, by w końcu Kanałem Augustowskim i Czarną Hańczą dopłynąć do Wigier. Sens tego zdania dostępny jest tylko dla wtajemniczonych.
Teraz moje canoe czeka na mnie na Szlaku Orlich Gniazd. W Tyńcu czeka na mnie Wisła.