piątek, 5 sierpnia 2022

APOLONIUSZ

 To jest taki facio, z którym znam się pół wieku z półwieczną przerwą. Akurat tak się zdarzyło, że po długich poszukiwaniach kupiłem od Apoloniusza ojca klacz trzyletnią nad Wielkim Jeziorem, gdzie żyła w swojej źrebięcej samotności. Tak byłem jej losem przejęty, że obiecałem Apoloniuszowi naonczas daleko idącą troskę o jej przyszły żywot, bo mnie, wychowanemu na Conradzie się zdawało, że Apoloniusza  cierpienie z powodu rozłąki musi uzyskać ode mnie takie właśnie zadośćuczynienie. Kiedy więc nieco pół roku później dotarłem do granicy realności, sporządziłem akt darowizny i przekazałem Apoloniuszowi moją ukochaną klaczkę, z którą w międzyczasie połączyły mnie szczególnie dramatyczne przeżycia, ale dane słowo przecież jest najwyższym darem i obowiązkiem. Kiedy jeszcze  przebywała w podwarszawskim Domu Literatów w Oborach i była moją własnością, prosiłem Apoloniusza, aby wymalował tablicę z jej imieniem i naszymi imionami jako właścicielami i opiekunami.  Apoloniusz wykręcał się brakiem czasu albo milczeniem. Ale zaledwie tydzień później, po moim akcie darowizny,  zobaczyłem w stajni pięknie wypisaną złotą antykwą na czarnym tle tablicę z imieniem i nazwiskiem nowego właściciela. Nawet jego matka powiedziała po tej swoistej ekspiacji: Ale świnia! Do mnie Apoloniusz. nie odezwał się ani słowem. Potem moja klaczka służyła jako worek  treningowy dla dup erotoczno-artystycznych z warszawskiej  ASP, czyli swoistego półświatka. Taką, odbitą i wynędzniałą, i znów osamotnioną, w odruchu litości odkupiła po pewnym czasie niewiasta kochająca konie.  (Apoloniusz nie zechciał mi mojego podarunku - w sytuacji wyższej konieczności - zwrócić). U niej umarła w dziewiętnastym roku swojego Istnienia, czyli zanadto wcześnie, jak na klacz po arabskiej matce. 

Apoloniusz jeszcze żyje i mijamy się czasem na sejneńskiej drodze. Tak było i jest. Tak więc czarna otomana w Krzywym Kole to była moja dość kosztowna inwestycja w każdym wymiarze.