To dzieło jeszcze w szczenięcych czasach poznałem i po stwierdzeniu u siebie kolki brzusznej, przekazałem podstępnie pewnemu zapalczywemu członkowi PZPR. Onże jednak zlekceważył moje subtelne ostrzeżenie i postanowił jedynie lubować się solidną okładką udającą półskórek, co i dzisiaj niektórzy nawiedzeni bibliofile docenić potrafią. Chciałem jeszcze podrzucić mu wstrzemięźliwie Babla i balsam Szostakowskiego oraz trochę kleju introligatorskiego rozcieńczonego siwuchą, ale nie dał się podejść wrogiej propagandzie.
No i jesteśmy teraz jako ta symfonia bez dyrygenta i orkiestry. Ale chyba właściwe nuty to nam w końcu ktoś doniesie...