środa, 15 grudnia 2010

ROZPUSZCZALNIK

Płyn to jest, jak to powszechnie wiadomo, do rozpuszczania wszelakich substancji się nadający, nie wyłączając pojęcia statystycznego polskiego patriotyzmu.
W dość odległych czasach, kiedy tylko zbytki w głowie mi były, spotkałem ja w Internecie taką chemiczną syntezę bytu, którego na chrzcie takim właśnie imieniem wyświęcili. Poczytałem sobie jego teksty — a przecież, jak ktoś pisze, to i czasu na czytanie nie ma — chociaż przyzwyczajony jestem do tekstów krótkich, niosących w trudzie myśli jeszcze krótsze.
Aliści ten Rozpuszczalnik okazał się bardziej przebiegłą bestią, i tak na wszelki wypadek do Paryża się ulotnił, pozostawiając Polan na łup łatwego śmiechu i szyderstwa. Onże jednak, wbrew oczekiwaniom, w Hotel Lambert się nikczemnie zagnieździł, i usiłował daremnie wyperswadować Polanom popełnienie zbiorowego samobójstwa. Używał dla osiągnięcia tego celu narzędzi różnorakich, w myśl staropolskiej zasady, że narzędzia dzielą się na ostre i zagraniczne, na ostre i pogmatwane (patrz: Roger Caillois i Bohdan Czeszko).
Tedy ja, mając na widoku tak marne rezultaty, udałem się wspaniałomyślnie do stołu, gdzie do jakiejś konkluzji pod koniec biesiady  może się doczołgam i innych zagubionych w dobie Internetu oświecić raczę.