Przygotowując się do nieuniknionej konfrontacji z wrogami mojej Ojczyzny, których truchła spoczywają na pustynnych piaskach, zaopatrzyłem się już dawno w pojazd spełniający wszelkie wymagania taktyki wojennego przetrwania.
Jest to otóż Gaz 69.
Maszyna jest to niebywała, która wszystkie moje mercedesy na poniżenie sprowadza i do słowa dojść nie pozwala.
Poemat ja cały mogę o niej napisać.
A to jakie blachy, a to jaka jakość bębnów hamulcowych, a to rdza sama z siebie znika. No i morda ta blaszana nakryta brezentem, której okrągłe ślepia świecą w najdalszym zakątku Puszczy niczym ślepia samotnego wilka, który stara się sprostać swej złej legendzie.
I taki oto przypadek, gdy zimową porą — przez własną tylko nieostrożność — wypadłem z leśnej drogi na puszczańskim zakręcie i zsunąłem się w kopnym śniegu kilka metrów w dół w leśne wądoły. Kiedy moi leśni ludzie wygramolili się na leśny dukt, wszyscy orzekli, że teraz trzeba jakiś dźwig wołać dla wydobycia Gazika z puszczańskiej czeluści. A ja z godnością i w milczeniu włączyłem odpowiedni bieg i Gazik sam, bez żadnej nadprzyrodzonej pomocy, wyniósł mnie z powrotem na leśną drogę.
Faktem jest, co zaświadczam własnym honorem, że nie masz lepszego czworonoga na tym globie. Nawet przy dolniaku szczególnie wiernym, nawet przy zaworach tak trudnych do ustawienia, że wymagających wstawiennictwa Pańskiego.
A taki na ten przykład gaźnik, z pływakiem drgającym w okienku?!
Onże ci jest nasz, czy obcy wróg, na ten przykład?
Pytań takich wiele można mnożyć, ale nikt nie zdoła Gazika na śmietnisko doprowadzić.
On Armię Czerwoną godnie na naszych, polskich ziemiach reprezentuje, i nikomu tutaj nie uda się tania prowokacja, która nasze rakiety na tunguski meteoryt skierowuje.