W chłopięcych latach lubiłem zachodzić do radzieckiej księgarni na Nowym Świecie. Dobywał się stamtąd szczególny zapach drukarskiej farby i introligatorskich albumowych okładek. I razu pewnego, w słotny zimowy wieczór, wynędzniały i zmarznięty, wszedłem tam ukradkiem. I już u drzwi, z antresoli, opadła na mnie pieśń, która wszystkie moje zmysły zniewoliła i przykryła całunem gorejącej miłości. Pewne jest tylko, że ów kazimierski Błękit uniósł mnie wtedy do swojego kraju.
Bo przecież tylko kilka taktów pieśni może nam wystarczyć jako odzienie na daleką drogę.