piątek, 8 lutego 2013

DONNKA


Tak więc stało się!
Ciemności i śnieżyce spowiły Ziemię. Z tego  tumultu wyłoniła się twarz Swarożyca, który ofiarował Gerwazemu klacz cudną, co  to jej przodkowie na wielu prastarych łąkach bywali. I teraz Gerwazy w Mocy jest swojej jak najbardziej  klaczki. Tej Mocy nie da się chyba żadną miarą opisać!


Opisać się nie da, ale można próbować zdać sprawę i tak:

Przodków Donnka ma tak znamienitych, że we łbie się kręci. Jest tam na ten przykład Wielki Szlem i Comet! Jest i linia babolniańska! Ojciec miał najwyższe noty za ruch, co już sprawdziłem przymuszony, bo Donnka mi się wyrwała i pół godziny samodzielnie galopowała po zaśnieżonym polu; co mówię, ona zwyczajnie nie dotykała ziemi. Zdawało mi się, że pójdzie w Puszczę i zniknie bez śladu, ale po tym wyczynie podeszła do mnie skruszona!
Charakterek ma więc niebanalny i siłę w kopytach. Albowiem wlokła mnie przez zaspy bez żadnego wysiłku, chociaż skończyła zaledwie dziesięć miesięcy. Tak więc jest co opisywać, jeśli się potrafi.


A jeśli się nawet potrafi, to na spełnienie takiej przepowiedni brakuje czasu. Bowiem — jak powiada stara przypowieść — hodowca, który ma jeszcze czas na coś innego poza hodowlą swoich rumaków — jest złym hodowcą!
Tak więc pan Gerwazy nie ma czasu literalnie na nic — poza hodowlą swojej arabskiej klaczki: pojenie, karmienie (3 razy dziennie, a i to nie wszystko), wymiana ściółki, czyszczenie, rozmowy, przytulanki, i jeszcze ta cała końska logistyka, która dla zwykłego polskiego tubylca jest trudna do zaakceptowania, bowiem ten jest przywiązany nie do swojego baśniowego rumaka, lecz do swojego telewizora, który obsługuje od lat bez wytchnienia.
Dlatego powrót do prostych czynności, które nasi Dziadowie na co dzień wykonywali, zdaje mi się dobrą wprawką dla sprostania elementarnej powinności, jaką jest służenie słowiańskiej Rzeczypospolitej!