wtorek, 15 stycznia 2013

ZADURA Bohdan

Człek ten, po długim stażu, objął był schedę w "Twórczości" po Jerzym Lisowskim w październiku 2004 roku, co poświadczają internetowe encyklopedie. Ja chciałbym poświadczyć własnym życiem, że poetnik ten sprawny marności jest siewcą.

Owóż, pan Bohdan Zadura miał takiego pecha, że ośmielił się całkiem bezinteresownie zachwycić moimi wierszykami. Głupio o tym pisać, ale tak było, bowiem mam miarodajną relację.
Rzecz jednak stała się nazbyt znana, bym mógł się cichutko przemknąć nawet w niskonakładowym piśmie literackim. I pan Bohdan Zadura otrzymał po tygodniu (tylko tak to sobie mogę wytłumaczyć) odpowiednie zalecenie, aby z zachwytu swego raczył w podskokach zrezygnować, czyli dostał – zdawałoby się – propozycję nie do odrzucenia.
(W tym samym czasie wysłałem także do "Odry" swoje brednie. I zaraz dostałem od Zbigniewa Paluszaka sympatyczny list, że, i owszem, wydrukują, bo Orskiemu też przypadły do gustu moje literki, a Paluszakowi moje obrazki. I także nastała po krótkim czasie złowieszcza cisza!)

W taki oto sposób — bo pomijam kilka szczegółów — polski poeta dał ciała. Byłbym jednak niesprawiedliwy, gdybym nie podniósł i zasług Bohdana Zadury. Właśnie obchodzę mały jubileusz, bowiem mija dwadzieścia lat od mojej ostatniej publikacji w "Twórczości". Gdyby nie Bohdan Zadura i inni — nadal bym tkwił w złudzeniu, że nad Wisłą istnieje wolna od nikczemności literatura i sztuka!

Panie Zadura, warto to było za tak niskie apanaże tak się zeszmacić?

P.S.
Naturalnie, jak każdy przeze mnie obsmarowany, ma pan Bohdan Zadura możliwość opublikowania  w tym miejscu — bez żadnej ingerencji z mojej strony — swojego sprostowania lub protestu.

czwartek, 10 stycznia 2013

BIEŃKOWSKI Zbigniew

Malutki, chudziutki, nieco zabiegany, z jerzykiem sterczącym i siatką na motyle, która była zwykłą siatką na zakupy. Mimo to złowił w nią Małgorzatę Hillar, istny Cud! I z tego oczarowania wyczarowali synka Dawida, który dzisiaj całkiem udatne układa strofy. A przecież pamiętam tego zaledwie dziesięć lat młodszego ode mnie chłopca, jako rozbrykane nad Utratą źrebię...

Jest Zbigniew Bieńkowski bezinteresownym patronem mego debiutu w warszawskiej "Kulturze". Potem spotkaliśmy się tylko raz w redakcji "Poezji", gdzie starał się podołać przydzielonym nie na Jego miarę obowiązkom. 
Gdyby nie On, pewnie nigdy bym nie uwierzył, że jeszcze ktoś poza mną jest w stanie odczytać moje  pismo klinowe.


wtorek, 8 stycznia 2013

ROJT Ebenezer

www.kompromitacje.blogspot.com

Zaledwie przedwczoraj trafiłem w dżungli Internetu na te teksty. I zaraz się bałamutnie zachwyciłem! I, bynajmniej, nie dlatego, że Ebenezer Rojt tak precyzyjnie swoich pacjentów punktuje, bo przecież szczególnie pacjentowi należy się krytyczne Miłosierdzie. — W tej jednak dziedzinie Jego Miłość Ebenezer Rojt osiągnął takie skupienie i przewagi, że sprowadzanie jego pisarskiej sztuki do trywialnego czepialstwa mogę tylko potraktować z należnym milczącym lekceważeniem. A przecież mam też świadomość, że Jewo Wieliczestwo  E. R. może i mnie wziąć pod mikroskop. A wtedy marnie będą wyglądały moje wdzięki!

poniedziałek, 7 stycznia 2013

ROSJA

Wciąż chcę o Rosji napisać.
Wprawdzie temat jest obszerny, ale czyż ja nie mam prawa — polski pan — iść na syberyjskie skróty?

A więc Rosja — czyli gdybym nie był Polakiem, byłbym Rosjaninem.

sobota, 5 stycznia 2013

STYCZEŃ

Mamy akurat styczeń, a więc czas na powstanie styczniowe. Tym bardziej, że tamto Powstanie "nie zakończyło się klęską, albowiem zaraz po nim zrodziła się idea pracy u podstaw" — tako rzecze dzisiaj jakiś klecha w Częstochowie. I to kibice, zwani także kibolami, mają ponieść ten sztandar. 
Wedle chrześcijańskiej tradycji jest to właściwy zaciąg do powstańczej armii. Chórek, ubrany w koszulki Ruchu Chorzów, odśpiewa psalmy nad grobami.

Oto ksiądz Marek zmartwychwstał jako zombi — czyli chrześcijańskiej wierze stało się zadość!
W górę serca!

wtorek, 1 stycznia 2013

KLACZKA

Zapewne pan Gerwazy jest w takim miejscu swego marnego żywota, że lada dzień pojawi się w Bronnej Górze wyśniona przez pana Gerwazego klaczka. Tedy pan Gerwazy nie jest za bardzo przy swoim rozumie. Chodzi tylko i o wszystko się potyka. Siodła prastare przekłada i czyści, ogłowia i czapraki sumiennie przegląda, stajenkę rychtuje, sianka i owsa poszukuje. I nie jest to w żadnym razie szopka.
Albowiem wszystko jest tak jak wtedy, gdy galopowałem jako słowiański woj na moim koniku bułanym w głąb obrazka. 

BREDNIA

Brednia mnie zabija podstępnie. Nie tyle wszakże ta moja własna nudna brednia, tak już udomowiona, ile ta wyimaginowana, z publicznego życia duchowego odsączona: perfuma smrodliwa, afrodyzjak dla tłuszczy.
Słucham więc z coraz większą rezygnacją tych, którzy własne nieuctwo i zanik obowiązku ustawicznej pracy umysłowej, czynią sztandarem swego patriotyzmu — gdzie i ja mam się udać! Słucham ich maniakalnych tyrad niezdolnych do żadnego dyskursu, bo brednia tym bardziej jest wrzaskliwa, by się za wrzaskiem ukryć. Albowiem katolicki patronat nad polską brednią zdaje się wielu wystarczać w oczekiwaniu na win odkupienie i życie wieczne, które każdy obrzezany rozumek jest w sile dopuścić do swego właściciela.