środa, 25 października 2017

TYM Stanisław

Mój były przez jezioro Sąsiad dość wprawdzie małostkowy, ale literacko podobno uzdolniony, czego się nie spodziewałem. Potrafił tak rozwlec dowcip, że puenta nia miała szans na zaistnienie. Opowiedzenie w jego obecności jakiegoś "kawału" było grubym nietaktem. Mimo to ( bo czegóż się nie robi dla Sąsiada) przypłynąłem kiedyś do niego przez zamarzające jezioro. Był to jeden z moich głuptackich bezinteresownych kabaretowych wyczynów. Wszakże Sąsiad  na starość postanowił kultywować swój medialny wizerunek, co każdy satyr zawdzięcza zwykle swej oziębłej małżonce lubej. Nie jest jednak tak, że satyryk Tym składa się z rozlicznych nieudolnych felietonowych przepowiedni i odniesień: kocha on otóż wszelkie Zwierzątka. Kiedy więc pracownik Wigierskiego Parku Narodowego zamordował Stanisławowi 50 metrów od płotu jego ukochanego psa, Stanisław nie napisał  o tym morderstwie felietonu – bo takie ma wychowanie – boć go ponoć sam dyrektor WPN przepraszał. Tak więc strzelanie do Zwierząt na  terenie Parku stało  się normą.                                                                                                                                                                                        Kunktatorstwo Tyma godne jest polecenia, bowiem ma on wrodzoną staranność w lokowaniu swojego protestu. Kiedy więc się oburzy w domowych pieleszach na horrendalne w skali budowlane inwestycje w sercu wigierskiej ostoi, zaraz poleci do sekretarza Króla (ówczesnego naczelnego redaktora tygodnika "Wprost") z naiwnym pytaniem. A ten mu odpowie po kilku dniach: "Nie ruszaj tego tematu"! I Tym tematu posłusznie nie ruszy!
Był Stanisław raz jeden w Bronnej Górze i patrzył sobie milcząco i wyniośle na księżycowe jezioro, bowiem chce uchodzić za bezwzględnego purystę. Dlatego hoduje takie kwiatki w swoim ogródku: "analfabeci, którzy nie umieją czytać"! – Jako że Sąsiad największą jest wartością, usiłowałem sprostać sąsiedzkim wyzwaniom. Zdarzyło się więc i tak, że przez tydzień, zimową porą, chroniłem nieobecnego Sąsiada siedlisko przed zadomowionymi demonami: nosiłem drwa, paliłem w piecu, karmiłem psy, opatrywałem rany małżonce wiarołomnej, a nad rezydentem odprawiłem egzorcyzmy. I teraz właśnie mija dwadzieścia lat od tamtych wydarzeń.  Jest więc czas na puentę.
Owóż Tym Stanisław, mój bywszy Sąsiad – to (na podstawie moich doznań) coś na kształt zwykłego dobrotliwego Patafiana!
(Patrz także felieton: "POLSZEWIZM W CZARTA TCHNIENIU").

sobota, 14 października 2017

SZAŁAPAK Anna

Dzisiaj, o godzinie porannej, odeszła Anna na Słowiańskie Łąki.









Moje spotkanie z Anną Szałapak zaczęło się przed dwudziesu laty od uderzenia pioruna w dzień jak najbardziej pogodny. Mój znajomy, wysiadając z mercedesa, rzucił mi od niechcenia kasetę: masz, posłuchaj. To było amatorskie nagranie z Piwnicy, gdzie Piotr Skrzynecki z trudem starał się opanować swoją niedyspozycję. Ale zapowiedział jakoś Annę i piorun walnął...
Napisałem do Anny kilka listów, kilka telefonicznych rozmów z Bryzgla ukryło się w nocnych chmurach. Potem Anna zaprosiła mnie na swój występ do Krakowa... a to późna już jesień była i akurat złożony byłem boleścią. Był zimny, porywisty wiatr z deszczem, a mnie dzieliło od Krakowa 600 kilometrów. Wstałem jednak z łoża i zatrzasnąłem za sobą drzwi mojego zielonego wehikułu. Dojechałem około północy, by zdążyć na ostatnią piosenkę... Potem zaraz wracałem smagany nocnym wichrem.
Lubię takie wspomnienia...
-