sobota, 27 grudnia 2014

URBAN Jerzy

Jest dziś Jerzy Redaktor Urban klasykiem! A to dlatego, że już za moich szczeniackich czasów miałem dojmująco wynaturzone marzenie, ażeby się spotkać z Urbanem na ubitej ziemi, gdzie będzie możliwe  publicystyczne fechtowanie wśród zakurzonych księgozbiorów i nasłuchów szeptanej propagandy.

Bo właśnie on wydawał mi się nie tylko godnym intelektualnie przeciwnikiem, ale i na tyle honorowym gościem, który mi nie przywali w plecy znienacka... Tedy piórko z kupra sobie wyrwałem i czekałem na okazję – daremnie! Albowiem poszło w lud boży narodowe przekleństwo na kształt infamii, bo okazało się, że Urban przy wódce traci moralne hamulce, a Michnik swoje profetyczne zdolności. Taki ochlaj, pozbawiony duszpasterskiej pomocy,  doprowadził w istocie do stanu upadłości potężną Rzeczpospolitą: I tu nie będziemy się spierać o numerację...

Po latach Jerzy Urban zebrał na swoją skórę te wszystkie biadolenia mało rozgarniętej części tubylczego plemienia, które własne wady umyśliło sobie zapakować w jego posturę, w złudnej nadziei, że tylko on jest tych przywar nosicielem.
Tymczasem Urbanowi przywar ubywa, a ultrakatolickim patryjotom przywar przybywa. (Aczkolwiek zdumiewa mnie Urbana sztubacka prowokacja, kiedy występuje w szlafroku przecenionym na 4000 PLN, który zakupił sobie w proteście przeciwko torebce Daniszewskiej za marne 7.500 PLN).
Tak więc Urbana wiele kompromituje, jak i w wielu  móżdżkach dołuje, bo miłuje on całkiem niekoniunkturalnie generała Jaruzelskiego i Małgorzatę Daniszewską z jej torebką – co by nie powiedzieć jego własnością – a i tak wartą jeszcze grzechu damę, choć na odpuszczenie grzechu nie ma co liczyć. Albowiem ja – jako gwałciciel staruszek – dobrze wiem, w jakim organie ulokowane są ich marzenia. Ale dobra materialne też się w końcu liczą, mimo że  najbardziej zwracają uwagę wtedy, gdy przedstawiają masę spadkową.

Czyja to więc Kaczuszka pluska się w redaktorskim basenie w podwarszawskim Konstancinie, gdzie miałem w dzieciństwie czelność jeździć na plebejskie kolonie i na Jeziorce próbować mocy swego wiosła?
Odpowiedzi proszę przesyłać do tygodnika "NIE"! Redaktor tylko czeka na zaczepki! Mnie Redaktor raczej nie zaczepi...

P.S.
Wysłałem tę laurkę pani redaktor Agnieszce Wołk–Łaniewskiej. Aczkolwiek chętniej bym skoczył z panią redaktor przez ognisko i popływał nocą nago w jeziorze. Powodowany tedy samczą rozpaczą, idę samotnie zanurzyć się w przerębli...

piątek, 26 grudnia 2014

BARAŃCZAK Stanisław

Dzisiaj, w Bostonie, odszedł w Zaświaty. 
Zaraz też spadły z czołówek inne wiadomości, bo przecież Polanie ponad wszystko miłują poezję i troska o los "wygnanych" z Ojczyzny poetów zżera im wątroby przy wielkim chlaniu.
A ja pamiętam przecież swoje impresje, gdy jako rozgorączkowany nastoletni adept wymyślonej rzeczywistości, obracałem na wszystkie strony teksty publikowane w "Życiu Literackim" pod partyjnym przewodnictwem Władysława Machejka. Obok, przy biurku, Wisława Szymborska z Rottermundów, przystawiała stempelki użyteczności wierszykom nadsyłanym do redakcji. I mnie także zakwalifikowała — wprawdzie do przyszłej poetyckiej elity — co jednak nie zrobiło na mnie wrażenia, bo od zarania odporny jakoś jestem nawet na tak szlachetnie przyjazną retorykę.
Aliści zwrócił moją uwagę taki jegomość – któren nawet Machejka na pierwszej stronie znieważał, czyli się nad Machejkiem pastwił – bo jego fizjonomia okularnika była stanowczym dysonansem przy jowialnej twarzy redaktora naczelnego, co się w swoim ogródku na taką lubieżną konfrontację przymuszony był zgodzić. Tedy pisano o nim prawie bez końca, bo poezja lingwistyczna w szczególnych była łaskach u komunistycznych decydentów, co jest przecież wiele mówiącym paradoksem: – wciąż więc był nagradzany, wystawiany i nagłaśniany, stanowiąc prawdziwy ambaras dla poetyckich terminatorów. A chyba nie tylko ja ślęczałem nad tą zwodniczą tajemnicą Poezji bez wyrazistej iluminacji.
I oto dzisiejszy Denat, ten Pieszczoszek dawnych literackich koterii, nie wytrzymał tego głaskania i z wielkim hukiem prześladowczym porzucił Jałową Ziemię, której było na imię Polska. Potem napisał trochę wrednych wersów i oddał się lingwistycznym lokacjom w poezji Parkinsona, który umyślił sobie napisanie dramatów Szekspira od początku.

środa, 26 listopada 2014

BRAUN Grzegorz

Ja już od dawna miałem chrapkę co by tego gościa opisać — czyli i splendorów wątpliwej wartości Grzesiowi dodać. I oto nadarza się taka okazja, bo pan Grzesiu — monarchista Chrystusowy o ksywce "Referent"— stara się zorganizować polski Majdan wespół zespół z Matką Boską Stankiewicz!
Szkopuł w tym, że ma tak wydoskonaloną gadanę, że mało kto może się jej przeciwstawić, chociaż przeniesienie na literki jego wiecowej sztuki uwodzenia publiki, odkrywa ambarasującą rolę banialuków. Wprawdzie  bunt wedle takiego scenariusza nie jest może koniecznie Polsce potrzebny, ale uwiedzeni Grzesia retoryką możemy i tego dokonać, by została po nas zaledwie mokra plama. Ażeby tak się stało, należy wygłaszać z reguły słuszne opinie, które każdy średnio rozgarnięty potomek pogańskiej Polski ma przypisane niejako z automatu.
Albowiem pan Grzesiu dość już dawno opuścił niebieską planetę w widocznym przeświadczeniu, że Polsce już nic nie pomoże, poza germańską słowianofilią. Tedy przekuł germańską triadę (Kirche – Kinder – Küche) na polacki obyczaj: KOŚCIÓŁ — SZKOŁA — STRZELNICA!!

W kruchcie, pod sutanną proboszcza, ma dojrzeć to podrzucone Polsce  zgniłe jajo. Krucjata różańcowa pozbiera odpadki i łuski po wystrzelonych nabojach. Rozmodlony motłoch będzie już mógł bez żenady udawać Naród!


poniedziałek, 17 listopada 2014

TŁUMOK

Językowa wykładnia Tłumoka nie odbiega zanadto od jego ludzkiej zawartości. A więc jest to pakunek owinięty w worek. W worku tym wszelakie śmieci się zmieszczą bez obrazy. Bo przecież Tłumok szczególnie jest wrażliwy na punkcie swojej inteligencji, wiedzy i godności. A szczególnie ma Tłumok w ten sposób rozwinięte poczucie własnej wartości, że nie czuje się sam. Bo, gdzie nie spojrzy, widzi takie same Tłumoki. I w ten sposób jego, Tłumoka, wiara w swoją nieśmiertelność, stanowi fundament wszelkich bytów państwowych i nadprzyrodzonych.
Aliści w ostatnich czasach uzyskał Tłumok wiele atrybutów, które po wsze czasy dają Tłumokowi prawo do zabierania głosu w publicznej debacie, prawo do zasiadania w Sejmie i prawo niezbywalne do wrzucania w czeluść kartki wyborczej. Ażeby więc uzasadnić swoją błyskotliwą inwencję paple bez umiaru, że gotów jest iść na Moskwę, chociaż nawet nie wie, z której strony kałasznikow strzela, bo się kiedyś wybronił ze służby wojskowej udając idiotę, co odzwierciedlało w istocie stan faktyczny. Tak więc misja Tłumoka nigdy nie będzie zakończona, bo zapotrzebowanie na tworzenie z Rosji Imperium Zła będzie zapewne się rozwijać.  

środa, 5 listopada 2014

TESTAMENT

Nie, nie chcę spoczywać wśród innych Trupaków, którzy swoje życie wieczne zawierzyli cmentarnym symbolom katolickiej estetycznej perwersji, znanej także w literackich kręgach pod postacią turpizmu. Bo przecież ulegli tej manii  nawet zacni polscy poeci.
A więc ten krzyż przede wszystkim, ten złowrogi symbol ułomności naszych wyobrażeń o życiu po życiu, o Istocie Wiary!

Dlatego zarządzę, by moje prochy zostały rozsypane tu, w Bronnej Górze. Wśród moich kamieni i moich Zwierząt tak czułych.
A może zdarzy się, że niektóre molekuły mojego doczesnego ciała staną się budulcem w misterium Stworzenia następnych Błotniaków — którzy będą mieli taki kaprys, że dorysują trochę pięknych rzeczy do moich zaledwie szkiców?

Swarożycu — Bożycu, gdybym tak pożył jeszcze przynajmniej dwieście lat, to i ja mógłbym coś powiedzieć o rzeczach odwiecznych!

sobota, 1 listopada 2014

1 LISTOPADA

Dzisiaj, na chwałę oręża i myśli polskiej, wywiesiłem na kapliczce — w której przysiadł frasobliwy Swarożyc — polską chorągiew.
Przecież trzeba taki znak zostawić na grobowcu Rzeczypospolitej?!

czwartek, 30 października 2014

ZACHWATOWICZ Katarzyna

Nie, nie Krystyna, którą uwiódł reżyser Wajda. 
Jej zaś siostra, Katarzyna (onaż sama, małżonka radiowego głosu, który zapamiętałem z dzieciństwa), to nie tylko śpiewaczka pozostająca w jej cieniu, ale i wielkiej Dobroci niewiasta. I ja dla tej Dobroci wiele zapewne mógłbym uczynić...
Aliści byłem na tyle nieostrożny, że zechciałem się podzielić moją pisarczykową błotniakową udręką. I przeczytała sobie pani Katarzyna co nieco z moich tekstów (mniemam że z małą uwagą) i głosu jej nie stało. Tedy w tle usłyszałem święte oburzenie, wyśpiewane con molto prestissimo.

Od tego czasu mało mi się zdatne wydaje owo Norwidowskie zawołanie o Dobroci. Albowiem i na jej kształt mają decydujący wpływ przeróżni sponsorzy, którzy wspomagają bezinteresowność naszych  myśli i ocen. Poezji do tego procederu nie ma co mieszać!

sobota, 25 października 2014

ŁYSIAK Waldemar

Wytworzył sobie Łysiak taką armię apologetów, że nawet i Wielka Armia idąca na Moskwę nie oddaje skali. Trudno jednakże nie zauważyć, jakie wciry dostali ci dość bezkrytyczni miłośnicy korsykańskiego karzełka, bo żałosny wzrost zachciało mu się nadrabiać w innych ekwiwalentach, dla których odpowiedniej ekspozycji nie żałował cudzej krwi i nieszczęść, a jeszcze chuć swoją w Walewicach nie omieszkał strategicznie zakopać, bo, jak wynika z autopsji, przyrodzenie zachował mikroskopijnych rozmiarów. Tę właśnie jego szczególną właściwość pozoranckiej mimikry upodobali sobie ponad sto lat później nieudaczni przywódcy warszawskiej hekatomby, których truchła nie zasługują nawet na sprawiedliwy proces. 
Tak więc pisząc o Łysiaku trzeba mieć za plecami wiele historycznych zaszłości.

Tako czy siako pisarczyk jest to sprawny, chociaż w publicystyce zdaje się unosić na mokrych od twórczego potu prześcieradłach. Aliści i to Łysiakowi niekiedy wystarcza, ażeby zabrać głos właśnie wtedy, kiedy wszystko już zostało opisane. Tedy ogłasza z odkrywczym namaszczeniem to, co już dawno zostało przez innych autorów ogłoszone. Ale to właśnie na Łysiaka powołują się  i jego złote zgłoski cytują jakże dociekliwi internetowi publicyści. A nawet orzekają, że odważna wypowiedź Łysiaka to prawdziwy przełom!

Wychodzi więc na to, że najbardziej cenne są ramy do obrazu!

środa, 22 października 2014

POLAK, czyli katolik

Cytacik będzie, proszę Czytaczy! Najbardziej fenomenalny cytacik na Podlasiu i na Szlaku Orlich Gniazd! Cytacik wykradziony spod konfesjonału, gdzie brzemię grzechów tubylczego (podobno) plemienia niweczy Majestat Rzeczypospolitej.

"JAKO KATOLIK RZYMSKI POLSKĘ MOGĘ POŚWIĘCIĆ, BOWIEM NARODOWOŚĆ JEST KWESTIĄ INCYDENTALNĄ, ALE NA ROZRZEDZENIE KATOLICYZMU RZYMSKIEGO MOJEJ ZGODY BYĆ NIE MOŻE." — Adam Wielomski (proffessorek siedlecki, współpracownik "Najwyższego Czasu" i — o zgrozo — "Myśli Polskiej").

Po takim wyznaniu wiary mogę już z czystym sumieniem udać się na emigrację. Wrócę za jakieś 100 lat. Może Polanie się ockną!


sobota, 18 października 2014

WSTYD

Powszechnie jest znana taka sentencja, że wszelka władza pochodzi od Boga. Naturalnie katolickiego Boga, bo tak nas po katolicku wytresowano.
I w tej manierze wciąż dają głos nie tylko różni nawiedzeni inkwizytorzy, ale i generałowie będący aktualnie w służbie Najjaśniejszej, chociaż ona sama zdaje się już być tylko teatralną atrapą.
Wszakże, w ramach tej bożej łaski, możemy sobie przyswoić także nowe definicje różnych pojęć. Albowiem, wedle generała Kozieja — "Kozieł, kto go zna, piwszy do północy"... — należy się wstydzić za podpułkownika Zbigniewa J., który stał się głównym aktorem szpiegowskiej maskarady. A nawet o hańbie daje się słyszeć. A tu taki zdradziecki pułkownik Kukliński na ołtarze i pomniki jest wynoszon!
Tedy kunktatorstwo, a nie żaden tam wstyd — spoczywa na generalskich epoletach! Zwykły polski żołnierz ma w dupie taki patryjotyczny syfilis.
Co najwyżej podsunie prezydęckiemu generałowi pod nos swoje onuce — jako dowód szacunku! Zaś batalion rosyjskich szpiegów sformuje w MON orkiestrę dętą.

czwartek, 16 października 2014

KIEŻUN Witold

Wprawdzie nobliwy pan, ale wywołał moją konsternację przez to, że ogłosił na falach przekaziorów, iż chciał się zastrzelić — aliści celował w palec i żal mu się zrobiło paluszka. A to dlatego, że niejaki Sławomir Cenckiewicz, wyjątkowo wredna bestia, przetrawił blisko tysiąc stron bogatej spuścizny pana proffessora, znajdującej się jeszcze dziwnym trafem w IPN. Tedy paluszek ten nie jest wart takiego owego histeryka Cenckiewicza.
I tu pan proffessor elokwentnie robi oko do ogłupiałej publiczności i powiada z proffessorską swadą, że  "są pewne rzeczy, których nigdy nie wyjawię". Tak więc skazani jesteśmy na domysły, aczkolwiek proffessor przecież wyraźnie daje znak, że za podwójną twarzą  ratował Polskę w amerykańskiej agencji wywiadowczej i robił w konia przyjmujących jego raporty, opracowania i donosy oficerów tajnych służb PRL. No bo jakże jest dzisiaj w cenie taka współpraca.

Nie wiem, jakich bohaterskich czynów dokonał pan proffessor podczas Powstania Warszawskiego, ale i to mam na względzie, że typowym losem anonimowych bohaterów Powstania było dokonanie  żywota w biedzie i zapomnieniu. Dlatego tym większy mam podziw dla takich umiejętności, które nie pozwoliły, aby taki los stał się i pana proffessora udziałem.

W tym kontekście jakże celna jest jego analiza, którą cytuję z największą rewerencją, bo stanowi ona odpowiednie podłoże intelektualne dla wszelakiej maści kwadratowych idiotów i sprzedajnych nawet za przysłowiowy grosik dyrygentów orkiestry grającej bez nastrojonych instrumentów:

"My jesteśmy zagrożeni tak samo przez Putina, jak byliśmy przez Hitlera" — powiada proffessor.

"Żałosny widok można przesłonić — np. sztandarem" — powiada Mieczysław Michał Szargan.

piątek, 10 października 2014

BRAUN Andrzej

Wprawdzie mieszkałem czas jakiś pod podłogą mieszkania Andrzeja Brauna i wysłuchiwałem z konieczności stukotu jego maszyny do pisania, ale trudno orzec, na ile ten fakt miał wpływ na nasze wspólne dalsze dzieje.
Bo przecież wszystko działo się samo i niejako bez tzw. ingerencji z zewnątrz.
Kiedy więc otrzymałem w "Czytelniku" zlecenie na zrobienie okładki do książki Andrzeja Brauna "Zdobycie nieba" — to i nawet się specjalnie nie zdziwiłem, uznając w ten sposób wpływ tajemnych sił za rzecz oczywistą.
Tak się i przyłożyłem. I powstał obrazek bardziej niźli zwykła obwoluta. Dumny i w natchnieniu zaniosłem swoje dzieło do rzeczonego wydawnictwa.
I tam, po kilku dniach, usłyszałem miażdżący werdykt: "TO NIE PASUJE DO TEJ KSIĄŻKI"! (Podobno, ale tylko podobno, głos decydujący miała pani redaktor, która jednak nie chciała skorzystać z sugestii przedstawienia mojej pracy autorowi, uznając najwidoczniej swoje kompetencje za rostrzygające.)
I zaraz zrobił inną okładkę pozostający w dyspozycji grafik, mający nade mną taką istotną przewagę, że był zatrudniony w graficznej pracowni Andrzeja Heidricha. Ze zrozumiałych tedy względów powstrzymam się więc z oceną i przypominaniem jego nazwiska, albowiem znikł tak bezszelestnie jak się pojawił... (Zapamiętałem jednak jego ostentacyjnie poplamione olejnymi farbami spodnie, bo wcześniej, jako student warszawskiej Akademii czuł się zobowiązany, by udawać Artystę).

Po kilku latach, będąc przypadkiem w Oborach, spotkałem Andrzeja Brauna. I opowiedziałem lapidarnie nasz wspólny poniekąd  epizod. Nazajutrz pokazałem ów odrzucony projekt.
I tu zmuszony jestem zamilczeć, albowiem opis reakcji Andrzeja Brauna trudny jest do przekazania bez podejrzenia mnie o nikczemne samochwalstwo. Bo i jakże ja mam teraz opisać łzę w jego oku?

Epilog tej historyjki dokonał się w Paryżu. Przymuszony w sposób szczególny, sprzedałem ten obrazek za ponad stukrotną wartość mojej anulowanej umowy.

Książka Andrzeja Brauna przemknęła przez księgarnie niepostrzeżenie. Podejrzewam więc, że poszła na przemiał, bo już i ówczesna władza umiała karać za niesubordynację.

środa, 8 października 2014

CHWALBA

Wszelkie chwalenie za tzw. zasługi czy osiągnięcia mija się nie tylko ze zdrowym rozsądkiem, ale i ma w tle opis własnych zaprzepaszczonych dokonań.
Tedy zwróciła moją uwagę onegdaj pewna niewiasta, której z usteczek sączył się sam miód prawie, a i nos, jako narzędzie poznania, był także używany.
I trwała ta sielanka dotąd, aż owa niewiasta nosem swoim zaczęła kręcić i policzki wydymać. Coś jej z moich tekstów i obrazków tak zaczęło śmierdzieć, że oskarżyła mnie o wszelkie zło tego świata. Albowiem to przez takich jak ja: "świat jest taki parszywy, nic nie może być piękne, ani dobre, ani mądre" — wykrztusiła ze świętą determinacją. I oto nazajutrz się wykryło, że ośmieliłem  się niestosownie adorować towarzystwo wyznawców pustynnego proroka znad Jordanu. 
Wot, i masz babo placek!
Nauka stąd taka się pojawia — kiedy nas chwalą — że  to jest pierwszy pocałunek śmierci. I tu pojawia się następna zgroza — bo przecież nie jestem tej sentencji odkrywcą.

sobota, 4 października 2014

ORNAT

"Wszystkie próby reaktywacji pogaństwa powinny być potępione" — orzekł guru katolskiego internetowego portalu.
Z kolei inni, aspirujący do politycznego zsypu wybrańcy, otwarcie deklarują swoją dla katolicyzmu wyrozumiałość i akceptację, bo rasowy polityk musi się liczyć z tzw. "katolickim narodem". Czyli, wedle oklepanej tradycji, musi umieć połączyć odpychające się siły, chociaż całe dostępne  doświadczenie mu podpowiada, co może wyniknąć z takiego układu, gdy ofiarujemy takiemu bogu świeczkę i diabłu ogarek.

Tedy polska myśl polityczna sposobi się zaiste do czerpania z kazalnicy, którą okrywa śmiertelny ornat!

środa, 10 września 2014

GOWIN Jarosław

Facio, który udaje, że umie grać równocześnie na kilku fortepianach, chociaż na oślep stara sią trafić zaledwie w jeden klawisz. Tedy nigdy się nie przyzna, że nie umie dostroić choćby tych trzech koniecznych dzwięków, bo wystarczy mu muzyka sfer z Matką Boską w tle! Na dodatek, nie wiedzieć czemu, uzurpuje sobie słowiańskie imię. 
Po porannej zaś mszy za Ojczyznę robi bokami, ażeby dozbroić banderowskich Ukrów. I temu katolakowi nie przeszkadza, że przy pomocy jego katolickich intencji będą masakrowane piękne rosyjskie  dziewczęta, które by mogły zacerować za frajer dziurawe ukraińskie skarpety.
— Ależ te 15 milionów euro na dozbrojenie banderowskiej armii w zupełności wystarczy. Przecież ulubioną ich bronią są piły i topory!

Spokojnie! Jarek się za wszystkich pomodli!

środa, 20 sierpnia 2014

SKRZYPCZAK Waldemar

Podobno generał, ale to chyba jakowaś maszkara upstrzyła mu swymi odchodami epolety. Piszczałka bojowa na miarę armii, gdzie dwóch oficerów przypada na jednego szeregowca. Tedy sobie piszczy i skrzypi bez umiaru, bo wymusztrowany na placu apelowym polski rekrut ma zapewnić Polsce jedynie bezpieczeństwo defilady w myśl NATO-wskich dyrektyw i medialnej paranoi.
Występuje zwykle w jeszcze polskim mundurze — po cywilnemu. Dlatego może buńczucznie nawoływać do dozbrajania Ukrów, co jest wstępem  do krucjaty na Rosję projektowanym przez patryjotycznych filutów.
Akurat dobra kandydatura na szefa Oddziału Zamkniętego.

(Dopisane 28 sierpnia 2014)
Zdziwień nigdy dosyć! Coś mnie pokusiło i udałem się z maniackim uporem na stronę "Głosu Rosji". No, tu to mogę się czuć bezpiecznie, tu mnie nikt o bezczelne rusofilstwo nie oskarży. I akurat zachciało mi się swoje trzy po trzy pod artykulikiem pani Zofii Bąbczyńskiej-Jelonek zamieścić, czyli powyższą laurkę na świat rozsławić. Nikt się jakoś nie odezwał, ale po kilku dniach redakcyjny cenzor moją filipkę na Syberię zesłał. Jakoś mi się jednak nie chce wierzyć, że pan podobno generał Skrzypczak ma w "Głosie Rosji" tak możnych protektorów i obrońców swojej czci. Wychodzi mi na to, że poczytano w redakcji moje teksty i uznano mnie za element nazbyt samodzielnie myślący. Ale możliwa jest i taka konfiguracja, że "Głos Rosji", będąc członkiem tak wielu międzynarodowych ciał, ma na ten przykład wspólne interesy z Informacyjną Agencją Radiową, która właśnie zamienia mózgi Polan na galaretkę. A szefuje tej agencji nie byle kto, bo sam chazarski potomek jednego z wiceministrów Urzędu Bezpieczeństwa z lat tak jednoznacznie chwalebnych. I tu intuicja podpowiada mi jeszcze jedną hipotezę. A mianowicie taką, że w polskiej redakcji zainstalowany jest kret, znający dobrze język rosyjski. Może to być dawny współpracownik Wolnej Europy albo BBC. 
Aliści jakieś refleksje nachodzą mnie także gdy czytam, cytuję:
"Głos Rosji to państwowa spółka multimedialna, nadająca na zagranicę od 29 października  1929 roku. Jest najstarszą stacją radiową w Rosji. Już od 80 lat kształtuje wizerunek naszego kraju na całym świecie".
Ot i wizerunek!

(Dopisane 6 maja 2015)
W Polskę uderzyć musiał meteoryt, bo ziemia się zatrzęsła i snop światła padł na generalską głowę, która ogłosiła protest przeciwko swemu niedawnemu nawoływaniu do zbrojenia banderowców w służbie chazarskiej. Wygląda jednak na to, że przed głową generała stoją jeszcze inne intelektualne wyzwania.

piątek, 15 sierpnia 2014

EMELIN Nikolai

Kilka razy usiłowałem napisać o jego pieśniach i o nim samym. Zwyczajnie mi się nie udało, czyli nie umiem. Internet wszakże daje możliwość ominięcia mojej przypadłości. Wystarczy posłuchać.
Tak więc ja także dlatego jestem Polakiem, bo kocham Ruś!

środa, 13 sierpnia 2014

RZECZNIK słowiański

Federacja Rosyjska nie dorobiła się jakoś znaczącego rzecznika prasowego. A ja przecież już dość dawno, pisując za frajer w Internecie, proponowałem najzupełniej bezinteresownie prezydentowi Władimirowi Putinowi moją kandydaturę na to stanowisko. Bo cóż byłby to za ambaras dla  naszych wspólnych wrogów, gdyby jakiś tam Polak, w dodatku żle gadający po rosyjsku, wykładał rosyjską i słowiańską rację stanu! 
Ponaglam więc, albowiem taka oferta może się już więcej nie zdarzyć. A to dlatego, że figurant odgrywający w tej jeszcze Polsce obowiązki ministra spraw zagranicznych, przekroczył wszelkie granice pijackiego bełkotu. Mimo to jego tyłka będzie chronić pięciuset amerykańskich żołdaków upakowanych do kilku helikopterów. Tyle zaledwie wystarczy, by sterroryzować Polaków!

piątek, 8 sierpnia 2014

BIAŁCZYŃSKI Czesław

Wedle autorskiego opisu przyrody te przeklęte "Ruski" odpowiadają za wszelkie zło tego świata. "Ruski" przebierają się za własnych zabójców i pod zasłużonym — nie tylko na Wołyniu — znakiem mordują rosyjską ludność na Ukrainie, "Ruski" z mściwą przebiegłością strącają prezydenckiego tupolewa i malezyjskiego boeinga, "Ruski" są zbrodniczymi najemnikami i dywersantami rozstrzeliwującymi zza węgła manifestantów na Majdanie, wreszcie "Ruskich" możemy bez specjalnego wysiłku upokorzyć i w ten sposób, by jadły polskie ogryzki przy kolejnym fetowaniu polskiej hekatomby. 
Katalog rosyjskich win to księga uniwersalna i całkowicie zgodna z obowiązującą doktryną. I zaraz za taką spazmatyczną wiarą, gdzie każdy może być pasowany na  rosyjskiego separatystę, które to miano ma  funkcjonować obok oklepanego terrorysty lub miłośnika NKWD — podąża usłużny interpretator dziejów, który swoją niechlujną polszczyzną i umysłową kakofonią przydaje Białczyńskiemu szczególnych pleśni.
Przyznaję tedy, że jestem w rozterce. Mój umysł jest bowiem za krótki, aby pojąć tak spreparowaną słowiańską toń Białczyńskiego. Wielu zaś umysłom, nienawykłym do samodzielnego myślenia, a więc tym szczególnie, których wszelakie media przerobiły na zbrojony beton, skrajnie rusofobiczne teksty Białczyńskiego pomagają zamordować Słowiańszczyznę!

wtorek, 5 sierpnia 2014

DUPLIKAT

Słownikowe znaczenie tego słowa jest dość pospolicie znane. Aliści w słownikach nie występuje już czekoladowy duplikat, które to miano zawłaszczył sobie w samouwielbieniu  czekoladowy prezio Dzikich Pól, który dorobił się — zaiste nie tylko w moich oczach — zaszczytnego miana zbrodniarza wojennego, podpadającego ze wszech miar pod europejską jurysdykcję, wsławioną co prawda zamordowaniem serbskiego prezydenta Milosevica. (Bo przecież wszem i wobec powinno być wiadome — kiedy Milosevic powołał na świadka obrony prezia USA — że jego dni będą policzone).
Dziwna to wszak wojna, gdzie na oślep masakruje się z zapamiętaniem rosyjską ludność, a medialne szczekaczki — przepraszam psy — masakrują polską tożsamość.  A jeszcze są i tacy, którzy w katolskim uniesieniu, na katolickiej mszy, przyjmują opłatek wypieczony z makulatury "Gazety Polskiej"— albo innych nadających po polsku mediów.

piątek, 18 lipca 2014

NOWAKOWSKI Marek

Czytać tzw. prozę zdaje mi się od dawna zajęciem durnym i próżnym. Albowiem zaraz widzę LITERATA, który nawet nie umie dać świadectwa swojego żywota. A ten właśnie imperatyw zdaje mi się wciąż uczciwą artystyczną konwencją, szczególnie przydatną dla bezdomnych malarzy i poetów. 
W takiej jednak manierze nie mieści mi się bohater mojej przypowieści,  albowiem zapewne zdarzyło się, że chadzaliśmy po tych samych ulicach: od Bazaru Różyckiego, Ząbkowskiej, Targowej i Wileńskiej do łach nad Wisłą i z powrotem — choćby na Targówek albo na glinianki w Pustelniku.

Tak więc teraz, gdy już nie jestem admiratorem platonicznego seksu z panią Bovary — bo jednak i Balzak wolał chędożyć panią Hańską nie używając swego pióra — a więc wiele poniewczasie — daję tu tylko tak znikome świadectwo, że nikt Marka Nowakowskiego na trasie naszych praskich wędrówek nie zastąpi.
Ta reszta to tylko literatura!

sobota, 12 lipca 2014

POLICZEK

Enfant terrible kreowanej nad Wisłą rzeczywistości, czyli pan Janusz Korwin-Mikke, spoliczkował był osobistość dość podejrzanej konduity, która chce za wszelką cenę uchodzić za męża stanu. I zaraz, we wszelkich stacjach i redydakcjach, rozległ się rozdzierający krzyk ofiary. Jest to widomy dowód, że staropolskie miary sczezły z doszczętem, skoro, na takie zamówienie, o honor tak zelżonego oblicza chce walczyć  z bezstronnym poświęceniem prokuratura.
Ażeby, jednak, dostać w twarz — trzeba takową posiadać i odróżniać ją od tyłka. Zwykły otwór gębowy jej nie zastąpi!
Misericordia!

niedziela, 29 czerwca 2014

DYL ze Słupska

Byt wirtualny zrodzony z jednopłciowego związku Dylaka z Głogoczowskim, edukowany usilnie przez doktora Marka. Ten naukowy projekt miał zapewne na widoku stworzenie  Badyla, który będzie zawsze miał w zanadrzu wiele błyskotliwych ripost. Jako że jednak dyl po polsku to martwy pień drzewa, przylepił sobie Dyl minę blagierską wedle śpiewki: dylu, dylu na badylu... Grymas swój zrealizował zaś na swój poetycki sposób, czyli przerobił twórczo mój czterowiersz "OJCZYZNA", który zacytowałem w sytuacji beznadziejnej przed wrażym przejęciem stron WPS. Cytuję:
"A cóż to w zamian, za pesymistyczny monolog, proponuje nam tu w naszym kręgu, (podkreślenie moje, Błotniaka) obywatel Gagucki...?
zagadkową defiladę na zaciemniałym lotnisku
mojego i twojego kraju
schronionej za rozpiętym płótnem
przed patrzącymi nieustannie martwymi 
i obolałymi oczami...?„

Jak ktoś jest dociekliwy, ten bez trudu znajdzie w "Dziupli Błotniaka" oryginał, czyli moje przed laty "wychodzone" cztery wersy. Wychodząc zaś dzisiaj z pisaniny umiejscowionej w projektach samounicestwiających, pochylam w milczeniu głowę.  Dlatego rozumiem radość Dyla ze Słupska, że tak słomiani interlokutorzy jak ja, opuścili  tak skrojoną przez niego ojczyznę. Będą miały wreszcie Badylaki pełną swobodę twórczą...



piątek, 27 czerwca 2014

DYLAK Tadeusz

Emerytowany internetowy puczysta, który bezcenną lojalność traktuje jako zbędny dodatek. Wpił się swoimi czułkami w Stowarzyszenie "Wierni Polsce Suwerennej", gdzie podstępnie zaczął sam królować zgodnie ze swoją jubilerską cnotą, czyli profesją zamiany gówna w złoto.  Ja wprawdzie zwróciłem kiedyś uwagę, że słowo "Suwerenna" może być w pewnych okolicznościach zbędne, ale nie sądziłem, że moja publicystyczna swada zostanie potraktowana tak dosłownie i na domniemanych zwłokach WPS będą się chciały żywić czerwie. Sprawiedliwie trzeba jednak zapisć, że miał ten jubiler także własne wizje Rzeczypospolitej, gdzie dla takich jak ja nie było przewidziane żadne miejsce. Potwierdza to potęgę daru jego wyjątkowej przenikliwości – co traktuję z należytą pokorą. W końcu, ze szczególną mitręgą, zafajdał nie tylko własne spodnie. 
Dylaki to, musi, jakowaś odwieczna próchna...

środa, 11 czerwca 2014

EUROPOSEŁ

Karykatura albo kreatura demo-kracji. Najlepiej opłacana z publicznych pieniędzy dziwka obojga płci. Komórka mózgowa w stanie auto-absorpcji, albowiem dostąpiło to indywiduum – w długotrwałym procesie kształcenia – łaski umiejętności odczytywania stanu swojego bankowego konta, co nazywa służbą dla Polski.  A więc liczydełko, które najlepiej się czuje w tworzonych przez siebie wyziewach – unicestwiających wszelką bezinteresowną myśl.

środa, 4 czerwca 2014

WOLNOŚĆ

Ta starożytna niewiasta o imieniu Wolność ma w Polsce twarz i posturę komediantki Joanny Szczepkowskiej, której dziad, Jan Parandowski, był moim ulubionym autorem lat chłopięcych. Spisane przez niego dzieje mitologiczne Grecji i Rzymu czytałem w tę i  z powrotem bez ustanku. I oto jego wnuczka, za nic mając taką cezurę czasową, zechciała — powodowana naturalnie wewnętrznym impulsem — uświadomić pospólstwu, że ich Wolność poczęła się w dniu 4 czerwca 1989 roku. Ogłosiła tę hiobową wieść w ówczesnej komunistycznej telewizji, a tajemne siły zdecydowały, by ta wiadomość poszła na wizji. 

I dzisiaj ta sfrustrowana niewiasta o imieniu Wolność, także ogłasza wszem i wobec, że nie została zaproszona na wolnościowe uroczystości.

czwartek, 29 maja 2014

SKORUPKA Ignacy

Wciąż nad Polską unosi się nieszczęśliwy duch ks. Skorupki, co to nawałę bolszewicką pod Warszawą wstrzymał swoim uniesionym ku niebiosom krzyżem. Nikt nie  pyta, czy Skorupka miał wystarczające zasługi, by  w taki sposób osiąść w pamięci potomnych. Bo nawet w ostatnim filmie o roku 1920 jawi się Skorupka jako uniesiony w religijnym zapale patriota, czyli — wedle mojej klasyfikacji — zwyczajny szkodnik.
A przecież mało już kto pamięta, że Skorupka nie był pierwszy. W tworzeniu takich legend mieli swój udział i inni. Tedy wypada wspomnieć choćby ks. Adama Logę z czasów Powstania Listopadowego. Albo, po rosyjskiej stronie, całkiem z polska brzmiącego duchownego Grzegorza Czerniawskiego, który w ten sam sposób — dla dobra rosyjskiej sprawy  —  zagrzewał do walki i zginął, co odpowiednio wykorzystała carska propaganda w walce na mity.
W takiej historycznej scenerii nie ma już żadnego znaczenia, że ks. Skorupkę — w banalnych okolicznościach — mogła zabić zabłąkana kula.
Może więc potrzebny jest Polsce sąd skorupkowy?

piątek, 23 maja 2014

GWIAZDA Stalina

Oto dożyliśmy takich czasów, że gwiazda Josifa Wissarionowicza znów mruga do nas na tyle zwodniczo, by dla niektórych dumnych pisarskich internetowych adeptów stawać się przedmiotem kultu. Przodują w tym procederze, jak i niegdyś, nie tylko entuzjaści stalinowskiego gułagowego pragmatyzmu, ale i dr Marek Głogoczowski, wspinacz i intelektualny obieżyświat, który mimochodem doprowadził postępowanie dowodowe katolickiego oszustwa do szczęśliwego końca.
Czy więc próby rozgrzeszenia Stalina uzyskały  z biegiem czasu jakieś szczególne uzasadnienie, poza odwieczną tęsknotą i podziwem wyrafinowanych umysłów do sprawowania władzy przez Dzierżymordę?
Bowiem kiedy patrzymy tylko na stół do politycznych gier, może się nam wydawać, że Stalin był zaledwie demiurgiem Zła, stworzonym dla czynienia Dobra. Takie rozchwianie pojęć może nas doprowadzić do tak upojnego relatywizmu, że tylko w otchłani wszelkiego unicestwienia będzie mogła zaistnieć polska myśl polityczna.

środa, 16 kwietnia 2014

KOŚCIELSKI Zygmunt

Tak na przednówku — gdy niecierpliwie wyglądamy słonecznych podmuchów — zacząłem się z wampirycznym wdziękiem rozglądać za następną ofiarą, której krew nie zatruje ani mojego serca, ani mojego w miarę dobrego mniemania o sobie.  I akurat napanoszył się z mroków niepamięci bohater  tego aplauzu.
Owóż Zygmunta poznałem nad Utratą, gdy jeszcze był delikatnym i wiotkim młodzieńcem. Coś tam pisywał, coś tam też z konieczności wygłaszał. I w tej materii zapadł mi się w pamięć dlatego, albowiem orzekł, że wiedzę — i owszem — mam sporą, ale "nieuporządkowaną". I chyba od tego czasu staram się, tak bardzo się staram — być bardziej uporządkowany! 

Tak czy siak mamę miał wspaniałą: z Bohdanowiczów, którzy na rynku w Tykocinie kiedyś trwali. Zygmunt utratę rodowej chałupy jakoś przeżył i zatrudnił się w TVP, gdzie był ważnym redaktorem. Potem odpowiednie siły puściły plotkę, że Zygmunt nazywa się w istocie Burski — i go zmieszali publicznie z błotem, co jest przykładem takiej patriotycznej schizofrenii, której zasadniczym symptomem jest naganność służenia swojemu krajowi w WSI, a wynoszenie na pomniki zdrajcy wysługującego  się amerykańskiej wojennej fladze na wszystkich kontynentach.

Kiedy, po latach, odezwałem się do niego podając mu adres Dziupli, zanurzył się nieoczekiwanie  w jakiejś toni, gdzie postanowił uchodzić za eksperta od druków ulotnych, które ja tak bezrozumnie kiedyś wspomagałem.  Naturalnie śmieszy mnie nieco ta nowa Zygmunta profesja, albowiem jest w pewnych kręgach przyjęte, że nie uchodzi pisać o wszystkim. Tedy korzysta on u mnie z immunitetu. Ostatecznie nawet dawna przyjaźń powinna mieć swoje przywileje!

(dopisane w marcu 2018)
Zygmunt przeprowadził się do Tykocina 23 lutego 2018 roku. Odpowiedni anons zamieściła "Gazeta Wyborcza". Trudno mi rzec, czy zobowiązała się w ten sposób sprawować pieczę nad Jego Duszą. Do mnie przyszedł Zygmunt w nocy zaraz po tej dacie, co wskazówką jest, że wszelkie kontrowersje należy rozplątywać bez nadmiernej zwłoki, zanim nekrolog nie zamknie ostatecznie przedmiotu sporów.
W moim archiwum jest gdzieś Zygmunt na ulicy Trockiej  (tej od Troków), ukryty w kapucy. Poszukam, ale nie daj się Zygmuncie zwieść, że Ciebie już wśród nas nie ma. Nie dokończyliśmy wielu rozmów, nie dopiliśmy łąckiej śliwowicy, nie dokończyłem strojenia Twojego pianina.
Tak więc porzuć truposze ubranie. Wstań i idź!
Bo jakże może istnieć Tykocin bez Bohdanowiczów!?


sobota, 15 lutego 2014

KUKLIŃSKI Ryszard

Najbardziej prostacko powinienem napisać: ZDRADZIECKA SZMATA! 
Ale wciąż pojawiają się nowe odsłony. Tedy biorę na wstrzymanie i dopisać tu co nieco zamierzam.  Tymczasem jednak uznaję "pułkownika" Ryszarda Kuklińskiego za nikczemną postać w polskiej Historii. Albowiem zdrada jest rzeczą nie do wybaczenia.
Na pohybel mu!

Dopisane w dniu 17 listopada 2014:

Sporo sobie poczytałem, film "Jack Strong" obejrzałem i zamierzałem napisać sowicie ugruntowaną polemikę.
A tu zdarzył mi się tak szczęśliwy przypadek, który moje twórcze zamiary obrócił w Nicość.Tedy nie będę się z Nicością mierzył. Wystarczy, że zacytuję słowa historyka Sławomira Cenckiewicza:
"Pułkownik Kukliński przeszedł na Stronę Dobra!" (Duże litery to moja inwencja). Tak więc Cenckiewicz jasno określił, gdzie znajduje się Imperium Dobra. Bo to przecież wszyscy wiedzą, że Imperium Zła ulokowane jest w Rosji.
A i to mnie jeszcze zajmuje, jak taki historyczny myśliciel może z historyczną odpowiedzialnością wyprodukować taki bzdet! Aliści są i tacy, którzy w swojej adoracji przerabiają ścierkę na polski sztandar — ten kawałek materii z podobizną "jednego z najwybitniejszych Polaków w historii Polski" — i wymachują nim bez opamiętania, co może świadczyć, że na termometrze skończyła im się skala.

środa, 5 lutego 2014

PORĘBA Bohdan

Twórca "Hubala" drażnił mnie nieco swoim patriotycznym katolicyzmem, ale – z powodu Jego twórczości – nigdy nie odmawiałem mu prawa do takiego pojmowania polskości, chociaż te dwa pojęcia nawzajem się znoszą, tworząc złowieszcze miazmaty. I oto ten katolik jest po śmierci — jak i od "czasu odzyskania przez Polskę niepodległości" — przedmiotem zmowy milczenia zaordynowanej dla dobra polskiej kultury przez wszelakie redakcje, instytuty i Ministerstwo Zaprzaństwa Narodowego. Ale także przez organ rebe Rydzyka, czyli "Nasz Dziennik"!
Najwyraźniej polskość Bohdana Poręby nie była właściwej  miary  dla katolickiego kuglarza.

I tutaj musimy powrócić do chwili, w której Bohdan Poręba odszedł — wbrew sobie — do naszej narodowej martyrologii i braku czuwania, gdy Ojczyzna w potrzebie. Pożegnał go patriotyczny konował w naszym imieniu, który się właśnie zdrzemnął.

Śpij, Polsko!