sobota, 25 października 2014

ŁYSIAK Waldemar

Wytworzył sobie Łysiak taką armię apologetów, że nawet i Wielka Armia idąca na Moskwę nie oddaje skali. Trudno jednakże nie zauważyć, jakie wciry dostali ci dość bezkrytyczni miłośnicy korsykańskiego karzełka, bo żałosny wzrost zachciało mu się nadrabiać w innych ekwiwalentach, dla których odpowiedniej ekspozycji nie żałował cudzej krwi i nieszczęść, a jeszcze chuć swoją w Walewicach nie omieszkał strategicznie zakopać, bo, jak wynika z autopsji, przyrodzenie zachował mikroskopijnych rozmiarów. Tę właśnie jego szczególną właściwość pozoranckiej mimikry upodobali sobie ponad sto lat później nieudaczni przywódcy warszawskiej hekatomby, których truchła nie zasługują nawet na sprawiedliwy proces. 
Tak więc pisząc o Łysiaku trzeba mieć za plecami wiele historycznych zaszłości.

Tako czy siako pisarczyk jest to sprawny, chociaż w publicystyce zdaje się unosić na mokrych od twórczego potu prześcieradłach. Aliści i to Łysiakowi niekiedy wystarcza, ażeby zabrać głos właśnie wtedy, kiedy wszystko już zostało opisane. Tedy ogłasza z odkrywczym namaszczeniem to, co już dawno zostało przez innych autorów ogłoszone. Ale to właśnie na Łysiaka powołują się  i jego złote zgłoski cytują jakże dociekliwi internetowi publicyści. A nawet orzekają, że odważna wypowiedź Łysiaka to prawdziwy przełom!

Wychodzi więc na to, że najbardziej cenne są ramy do obrazu!