wtorek, 25 grudnia 2012

BŁOTKO

Jako  nieustępliwy miłośnik publicystyki Stanisława Augusta (Michalkiewicza) od zarania dziejów, czyli od dość odległych czasów, gdy nie patrząc na starszeństwo elementarz Falskiego sobie w piaskownicy wyrywaliśmy, gdy Picasso zostawiał swoje bzdety na ścianie robotniczego mieszkania na Powiślu, gdy próbowaliśmy opanować wiedzę tajemną o kotku Ali i innych stworzeniach Polski Ludowej, gdy Brzechwa jeszcze nie umiał sobie wyobrazić, że te dzieciaki będą go kiedyś chciały strącić w potępieńczą nicość — wtedy, w różnych zakątkach Polszczy, rodziły się też jakże prawdziwe sumienia zniewolonej przez komunistów Ojczyzny: na obraz i podobieństwo  okrutnie prześladowanych opozycjonistów, którzy dzisiaj za wszelką cenę chcą mieć dobrze opłacone swoje stracone lata; one to właśnie dzisiaj mi powiadają, że wodę tylko leję!

Otóż jest to niesprawiedliwe wyzwanie. A to dlatego, że ja prawdziwe błotko rad niezmiernie roznoszę. I nie jest to żaden krystaliczny zdrój. Nad czym naturalnie ubolewam.

czwartek, 20 grudnia 2012

ZNAK ostrzegawczy

Jak pan Gerwazy nazajutrz (dosłownie) po wyborze Lecha Kaczyńskiego zastępcą prezydęta Kwaśniewskiego ośmielił się był na wyartykułowanie znaku ostrzegawczego, to natychmiast został zakrzyczany i odsądzony od czci i wiary przez dyżurnych patriotów, którzy pospólnie starają się zniweczyć wszelką bezinteresowną myśl o Ojczyźnie Polan.
Morał z tego jest taki, że intelektualna i intuicyjna czujność nie jest nigdzie mile widziana, albowiem patriotyczne pospólstwo woli się onanizować przy sylabizowaniu "Gazety Polskiej", albo przy słuchaniu "Radia Maryja". No, i obowiązkowo broni krzyża na Krakowskim Przedmieściu, by za tą dymną zasłoną oddać pachciarzom ostatnie skrawki Rzeczypospolitej.

Nawet Karol Marks mawiał, że głupiec największym jest zagrożeniem. A pan Gerwazy jeszcze i to doda: większym, aniżeli łupieska barbarzyńska armia!

wtorek, 18 grudnia 2012

INTERPUNKCJA

Zasady w polszczyźnie to luźny, ulegający wciąż przemianom zbiór — nie żaden dogmat. Tak i interpunkcja służy głównie jasności i daje możliwość nabrania oddechu w trudzie czytania. Jest tedy dbałością autora o czytelnika, w celu oszczędzenia mu nadmiernych i niepotrzebnych cierpień. Nie ma to więc nic wspólnego z pojęciem "ładnego opakowania", który to zarzut czasem słyszę szczególnie tam, gdzie mi powiadają, że, i owszem, ładnie piszę, ale o niczym.! I tutaj przywołuję na pomoc kropkę, średnik lub przecinek!
Naturalnie dla tych, którzy pitolą bez wytchnienia, każde zatrzymanie się dla refleksji zdaje się być poza wszelką rachubą. Bowiem zawsze jako pierwsi chcą dobiec do celu, którego jednak nie umieją precyzyjnie sformułować. 

I tak sobie trwa to nasze polskie przesiewanie piasku. Dlatego coraz bardziej słychać zgrzytanie zębów między wyrazami.
Od Powstania do Powstania — gdy w środku brak zwyczajnego przecinka!





sobota, 8 grudnia 2012

PALETA


Tej palety nigdy nie ośmielił się dotknąć mój pędzel. Przechowywałem z największym pietyzmem jej ścieraną codziennie strukturę farb i oleju lnianego. Paleta ta, sklejona z dwóch kawałków drewna, umiejętnie wyważona, obejmująca malarza swoim wdziękiem o wymiarach 75 cm x 35 cm  (co i wiele piersi nie jest w stanie objąć) — zawsze wydawała mi się bytem samoistnym. Malarz był zaledwie jakimś przydatkiem.

I otóż zdarzyło się, że odziedziczyłem tę paletę razem z fortepianem Aloisem Kernem, sztalugą i kuferkiem dla farb malarza Wąsika z ulicy Floriana w Skierniewicach, który poza tym, że był wybrańcem mojej ukochanej Zofii, był także przyjacielem malarza Lasockiego. A onże — jak mi to bajała Zofia filuternie — wynajęty był przez króla angielskiego do odmalowania najbardziej urodziwych krów z królewskich obór. Czynność tę uprawiał Lasocki znakomicie także dlatego, że Zeusa koncept dla siebie wykorzystywał i często przemieniał się w byka. I ta właśnie paleta malarza Lasockiego jest własnością. A kim był w istocie Kazimierz Lasocki malarz — coraz trudniej doszukać się we wszelkich encyklopediach.

piątek, 19 października 2012

MĘTRAK Krzysztof

Mętraka poznałem, gdy z moim wierszem poszedłem na ulicę Wiejską w mieście królewskim, gdzie redagowała się warszawska "Kultura". Właśnie Rafał Wojaczek zasypał swoimi słowami swój grób, albowiem nie umiał się pogodzić, że słowo, i każdy literka — są nam tylko na chwilę dane.

Tak więc Krzysztof Mętrak pochylił się nad moim wierszem, poświęconym Wojaczkowi.
Po chwili — spojrzał tak na mnie bez żadnego wstępu i orzekł: Przyjmuję!
(Redagował Mętrak w "Kulturze" dział poezji).

Często o Mętraku myślę. 
Stoi do dzisiaj tak strasznie osamotniony przy Grubej Kaśce — i ja mijam Go jadąc tramwajem.

piątek, 12 października 2012

CHRYSTUS Frasobliwy

Toć przecie, pod jego zwodniczym imieniem, przetrwało do naszych czasów ludowe wspomnienie słowiańskich bogów. Przyszło przemocą nowe imię, ale został stary obyczaj i wiara w pogańskie rytuały.
Mój Chrystus Frasobliwy ma rysy Piasta Kołodzieja! Na kapliczce przydrożnej, tak zespolonej z polskim pejzażem — którą w Bronnej Górze wybudowałem — są prawie wszystkie zwierzęta, które towarzyszą nam w naszym i ich przemijaniu.  I jest i On: zwyczajny, sterany nadmierną pracą, nie udający żadnego proroka.
Ot, frasobliwy Słowianin, zajęty rozmyślaniem o naszej nicości.

poniedziałek, 8 października 2012

MARUCHA gajowy

Wszyscy w miarę zorientowani wiedzą, skąd gajowy Marucha przybywa. I nie jest to wiedza godna jakiejś szczególnej mszy za jego Duszę. Aliści, jako skryba pisujący czas jakiś na jego podświetlonym katolicką emanacją billboardzie, starałem się przede wszystkim nie ufać własnym zmysłom.

Szczególnie dlatego, albowiem tzw. ateiści — wedle jego mniemania — nie mieli i nie mają jakoby wobec Rzplitej żadnych zasług i powinności! Cóż więc szkodzi zarzucić mi brak wiary. Jako pogański Błotniak nie mam w myśl tej doktryny żadnych praw do moich błot, które sam stworzyłem.
Pan Gajowy bowiem zdaje się sprzyjać tej replice Dziejów, w której nie ma już miejsca na bezinteresowne bicie serca!

Tylko korona cierniowa ma zakreślać granice Polskiego Królestwa.


SIKORKA

Wśród ptaków, które Polski nigdy nie opuszczają, Sikorka — we wszelkich odmianach — jest szczególnie Polsce przychylna. A więc już od wczesnej jesieni dokarmiam moje ptaki. A to słoninką, a to ziarnami słonecznika, których piętnaście kilo na miesiąc ledwie wystarcza.
Ledwie zagwiżdżę z ranka, a już są!  Zawsze i wszędzie!
A kiedy nie zagwiżdżę — wlatują do Domu lub w okienka stukają łapkami.

I pewnego razu, porą zimową, poszedłem z siekierą do Puszczy. Wokół nawet żadnego zwierza nie było. Przysiadłem więc strudzony pod ogołoconym z liści klonem — delektując się moją samotnością.
A tu, wśród gałązek, całe moje stadko sikorek za mną przyleciało, i także nad moją głową przysiadło!

Sikorka tedy, a nie majestatyczny orzeł, rozwija nade mną polską chorągiew!

środa, 3 października 2012

FLORCZAK Zbigniew

Jedyny krytyk sztuki, który przyszedł na moją pierwszą wystawę — w galerii na Starym Mieście w Warszawie — bezinteresownie. Inni — nazwiska do wglądu — mieli akurat  powierzone sobie przez odpowiednie ośrodki decyzyjne inne zadania. A przecież Florczak starał się także redaktora Giedroyca na wygnaniu nie zawieść — gdy pisywał u niego jako "Pelikan"!

I otóż napisał Zbigniew Florczak dwa felietony o moich obrazkach: "ARTYSTA W USTRONIU" i "PRZEDMIOTY POZOSTAWIONE NA ŁASCE WYOBRAŹNI". Napisał tam także, że pewnie zechcę w przyszłości namalować jakieś większe obrazy, bo te są — póki co — całkiem małe.

I tu intuicja Go nie zawiodła.
Albowiem namalowałem Bronną Górę!
Czyli tę Górę ulepioną z setek ton kamieni.
Ten mój obraz, który już w miarę długo pozostaje na moich sztalugach.

Zbigniew Florczak, żołnierz "Baszty", odszedł kilka lat temu na Niebieskie Łąki, gdzie katolicki Bóg na nas wszystkich czyha, aby nas skonsumować — niezależnie od zasług.
Dlatego także i w Jego, Florczaka śmierć, nie mogę uwierzyć. Bowiem śmierć żyje zaledwie tylko w naszej wyobraźni. 




piątek, 14 września 2012

BÓG

Katolicki uzurpator. Mimo to, w poszanowaniu dla naszych Przodków, wciąż używany jako figura retoryczna.
Kanibal i nekrofil!

GROSS Jan Tomasz

Ćwierć Intelektualisty, ćwierć Żyda, ćwierć Polaka, ćwierć Pisarza. Antysemita i przebiegły kłamca lochu godzien — albowiem nawołuje do rasowej nienawiści.
Wedle rekomendacji Adama Michnika — pretendent do grobu na Skałce!

niedziela, 17 czerwca 2012

CEJROWSKI Wojciech

Postać wyjęta z katolickiego komiksu, a więc wyzywający katolik epatujący publiczność swym obrzezanym w dalekiej przeszłości ogonem hiszpańskiego Żyda.  Gwiazdeczka publicystyczna szalejącego bezkarnie plutonu egzekucyjnego, mordującego Rosjan i literaturę rosyjską. Groteskowy klon Arkadego Fiedlera - ojca. Piewca definicji empatii, z której wykluczone zostały zwierzęta. Dlatego z upodobaniem uprawia zawód pastucha rzeźnego bydła. Cwaniak i hucpiarz.

P.S.
Na konieczność skomentowania wypowiedzi W.C. o rosyjskiej literaturze i Rosjanach, zwrócił mi uwagę pan Palmer.Eldritch.1984 — którego teksty niniejszym rekomenduję.  
blog palmereldritch

środa, 2 maja 2012

MATKA Boska

Gipsowa, szklana, blaszana, plastikowa, papierowa, cementowa, drewniana, tekturowa lub szmaciana — narzucona Polanom przemocą — atrapa naszej świętej słowiańskiej wiary i obyczaju. Bolejąca wciąż nad swym niby ukrzyżowanym synem, ale i nie mająca dla innych litości. Roznosząca śmierć w odwecie, a więc bezlitosna. Dziewica zapłodniona żydowskim Plemnikiem Świętym, a więc atomem rozkładu każdej materii.
Fanatycznie sprokurowane Nieszczęście Polskie!

Dzisiaj, na użytek pospólstwa, wystarczy nawet wizerunek Matki Boskiej Stankiewicz!

sobota, 14 kwietnia 2012

HARTWIG Julia

Z panią Julią jechałem kiedyś moim zielonym wehikułem do Nieborowa. I, tak po drodze, opowiadałem jej o moim spotkaniu z Zarządcą od Poezji na ulicy Wiejskiej w Warszawie, gdzie u biurka w "Twórczości" wydawał poetyckie koncesje sam motocyklista  Ziemowit Fedecki. Pani Julia w milczeniu wysłuchała mojej wspomnieniowej tyrady. I nawet mój wierszyk o Kazimierzu nad Wisłą, gdzie jej brat fotografik Edward Hartwig miał także swój udział, pozostawiła bez odpowiedzi. Na zakończenie opisałem w oszczędnych szczegółach mój rejs Wisłą z Warszawy do Kazimierza na wybudowanej przeze mnie łodzi żaglowej, gdzie towarzyszyły mi dwie książki: "W cieniu rozkwitających dziewcząt " — Marcela Prousta i "Apollinaire" — Julii Hartwig. Także ten wątek pani Julia zbyła milczeniem.
Potem wszakże starała się jednak rozmawiać z moją Zbroją, ale na żadne pytanie także nie uzyskała odpowiedzi.

Dlatego, co nikczemnie suponuję,  nie są Poeci godni bezinteresownej uwagi ani pamięci.

piątek, 6 kwietnia 2012

JESZUA

Żydowski bożek naszej marności. Nie umarł na krzyżu, dzięki bogu, bowiem nie został opuszczony przez przyjaciela. A jeśli nie umarł w tak przebiegły sposób, to i bajdy o jego zmartwychwstaniu  tyleż znaczą.
Potem Duch go na tyle opuścił, że zamienił się w ukrzyżowaną figurkę, nadzorującą życie doczesne innych rekwizytów.
W tym oto magazynie trwa wciąż przez stulecia biurokratyczna inwentaryzacja!

JELEŃ

Spotkać się z Jeleniem oko w oko, to musi być niebywała nasza zasługa, którą i Jeleń zaakceptować powinien. Zwierz to baśniowy, zawsze żyjący w puszczańskim Ustroniu, jako i Błotniak. Aliści nie dla wszystkich jest ta gadka, albowiem mordując Jelenia możemy nieco blichtru sobie na twarz nałożyć, który to makijaż pozwoli nam na twórcze uczestniczenie w życiu artystycznym i duchowym.

Tak więc wspominam hałaśliwie promowanego przedstawiciela sztuki żydowskiej w Polsce, artystę A.S., który dla dziennikarza Jelenia zamordować raczył, coby się na Jego martwym ciele sfotografować dla splendoru własnego. Ot, dziennikarz miał przyjechać rankiem, kiedy jelenie spragnione są. Wystarczyło pociągnąć za spust. I zdjęcie dla gazety było gotowe.

Niedawno przyszedł Jeleń do Bronnej Góry. Tuż za bramą wykopał sobie jamkę w śniegu i ufnie zasnął. 
Jakże zostałem obdarowany!

Bo tylko Wierzątka są zdolne do takiej wspaniałomyślności!

poniedziałek, 26 marca 2012

KUNCEWICZOWA Maria

Miłość moja literacka. Ale dopiero na kazimierskim cmentarzu przytuliłem Jej Grób!
Bo Ona przecież zawsze kochała tylko Jerzego Kuncewicza, który tylko starał się sprostać Jej Zamieraniu. 
On sam, tak spolegliwy dla tej miłości!
Kiedy umarł, pisała do niego tak piękne listy, że i on nie mógł uwierzyć nigdy w swoją śmierć.

Maria!
Czyli Czułość!
Jak Wisły tchnienie...

sobota, 10 marca 2012

PUTIN Władimir

Pan Gerwazy wprawdzie zauważył, że Rasputin i drugi raz Putin, to zupełnie różne osoby, ale w scenariuszu budowania w Polszcze z takim zapamiętaniem złej legendy Władimira Putina jako zbrodniczego czekisty, brakuje miejsca na słowiańską Obecność!

I otóż nie będę się wypierał, że sprzyjam Rosji. Sprzyjam moim sercem i moją wiedzą kaleką. Sprzyjam, bo w polskiej Ziemi pozostaną moje prochy. Sprzyjam, bo taką mam fantazję!

Towariszcz pałkownik Putin! Dawaj!

REMUSZKO Stanisław

Taki Remuszko to prawdziwy Tytan! Siedzi sobie w domu na Ursynowie i ma mnie w pogardzie, bo moja wulkaniczna natura kojarzy mu się z Winnetou! Ale u Remuszki nie masz zmiłowania dla nikogo. Bo Remuszce wystarczy kot wspinający się na rozporek Adasia. I w takich tekstyliach żyje sobie po dziś dzień prześladowany okrutnie za komuny Michnik, który wstydzi się nazwiska swego ojca. I poniekąd słusznie: też bym nie chciał się nazywać podobnie!
Ale Remuszko nikomu nie zamierza odpuścić i zapisuje wszystko w naszej osobistej książeczce musztry.

niedziela, 4 marca 2012

ULICKI-REK Jerzy

Australijski specjalista od budowania komór gazowych na ziemiach dawnej Polski, która uczestnictwa w tym procederze się wypiera. Tak mu się jednak własne mózgowe meklemburskie półkule zagazowały, że nieboraczek lubi polemizować tylko z takimi tekstami, które uprzednio skrzętnie usunie. Posługuje się przy tym bez żenady powstańczą kotwicą, bo przepada za towarem reglamentowanym. Ostatecznie — brak jest innych doniesień.

Produkt pustynnej Dziewanny sklonowanej z Aborygena.

P.S.
Owóż dnia 17 kwietnia roku 2012, we wtorek, bohater tej laurki ogłosił wszem wobec treść swojego nowego ogłoszenia, cyt: "Błotne abecadło" czyli smród z żydowskiego bagna. Pod tym tytułem, już mniejszymi literami, dodał, cyt: ..."Błotne abecadło", którego tytuł oddaje w pełni zawarte w nim treści.
Ha, a ja już kilka razy zachęcałem niezadowolone i jak widać dość próżne postacie literackie, aby zechciały piórem sprostać mojemu wyzwaniu i ja ten protest pod moją laurką opublikuję. Jakoś nikt nie skorzystał z mojej oferty. A ten chce mi przyłożyć strzelając do mnie zmokniętym kapiszonem...
Oj, biada mi, biada!

piątek, 2 marca 2012

KURY

"Kury wam szczać prowadzać, a nie politykę robić" — zagajał piernikowy wskrzesiciel Polski! I zasypiał zaraz na jakiejś kanapce snem sprawiedliwym, gdy karta w pasjansie odkryć mu nie mogła zawiłych planów bitewnych. A... to armaty chyba grają, czyli jesteśmy w grze... mamrotał do siebie wielki Wódz!

I co nam zostało z tych lat?
Ano ten żołdacki drylik, ten wąsik, ten pląsik, te ćwierć myśli na cholewie, ten Piątej Klepki Teatrzyk , słowotok zbawienny, szabelki czar; te epolety, te bzdety, onuce rwane na sztandary... Kozietulski w Afganistanie, Olbrychski jako mumia Wodza na planie  i szeregowy inwalida wojenny na łasce ZUS!

"W Polsce  naród musi złapać za widły, cepy, pały i powrozy" — powiada dzisiejszy wyznawca Wodza. 
I wyrżnąć się nawzajem doszczętnie i bezmyślnie — dopowiada pan Gerwazy.

Kury to, zaiste, mądre ptaki. Nawet na szczanie dają się wyprowadzać.

wtorek, 21 lutego 2012

JĘDRZEJEWSKI Stanisław

Dawny, prawie już pradawny mój Przyjaciel — aczkolwiek niezbyt skłonny do artystycznych manifestacji.  To wszakże staram się zrozumieć. Ostatecznie w Polskim Radiu tylko Ptasie Radio nie powinno mieć zagwarantowanej swobody ćwierkania.
Aliści Staszek postanowił trwać w takim żelaznym uścisku, w którym nie tylko mowa radiowa zanika. I tutaj mam Stanisława na widelcu.
Otóż mój wuj Franciszek woził prezydenta Starzyńskiego na owe słynne przemówienia do Polskiego Radia, gdy wokół płonęła Warszawa. I wśród tych moich z Franciszkiem pogaduszek przyobiecałem Franciszkowi, że Jego pełne swady relacje z tamtych dni będą zapisane w radiowym archiwum. Zaraz też zadzwoniłem do Staszka, który ważnym był w Polskim Radiu dyrektorem.  Stanisław obiecał przysłać reportera dla zapisania tego skrawka naszej polskiej bolesnej Historii. Tedy wuj Franciszek czekał cierpliwie i ...nigdy się nie doczekał, zabierając do grobu obrazy siedzącego na tylnym siedzeniu Prezydenta walczącej Warszawy. I to teraz jeno trwa tylko,  co w mojej ułomnej pamięci.
No, bo i po cóż Polanom Ptasie Radio?
Mimo to uzdrowiłem Staszka raz jeden, gdy w boleści spoczywał, wyciągając mu z głowy ścinki butwiejącej materii. Dlatego wiem.

sobota, 18 lutego 2012

KAMIEŃ



 

Ten kamień długo wydobywałem z ziemi. Jego kamienne cielsko waży dobrze ponad tonę. Przechodziłem koło niego tysiące razy, ale zawsze nie wydawał mi się godny uwagi. Jakiś tam kamyk zaledwie, po którego nie warto się schylić. I wreszcie pochyliłem się nad nim, bo potrzebny był mi głaz na ścianę Domu. Ażeby go wydobyć, wykopałem dół. Potem, przy pomocy desek i drągów, mając w pamięci prace moich słowiańskich Przodków, centymetr po centymetrze, wydobywałem go na powierzchnię. W tym samym czasie inni zapełniali skutecznie miejsce w moim nieistnieniu. Kamień, przecież,  jakże jest cierpliwy!

sobota, 21 stycznia 2012

STRZAŁKA


Kiedy pierwszy raz zobaczyłem Strzałkę, stała na metrowej kupie obornika w doklejonej do stodoły przybudówce. Ażeby tam wejść, musiała ugiąć przednie nogi i nieledwie się tam wczołgać na tak posłane legowisko: brudna, wybiedzona, z płatami zaschniętej słomianej uryny na zimowej jeszcze sierści.  I jakże osamotniona!
Nie tak miał wyglądać mój wyśniony koń! Ten mój Konik Garbusek!
Tuż obok szumiało wielkie polskie jezioro i w zwęglonych próchnach trwały jeszcze krzywe niemieckie groby. Kiedy po kilku tygodniach mojej troski zapytałem po raz wtóry właściciela o cenę — usłyszałem szokującą sumę. To już przecież aż nadto było oczywiste, że Strzałki przerobić się dla mnie na pieniądze nie da.
Tedy w pokorze poszedłem do stodoły, gdzie obok Strzałki pomieszkiwałem, i ze swego plecaka wydobyłem pokaźny zwitek banknotów z orłem bez korony i wizerunkiem górnika. Były to moje beneficja za katorżniczą robotę przy wyładowywaniu wagonów kolejowych, gdzie ponad rok mojego durnego żywota zostawiłem, ażeby mój sen dziecięcy o koniu w rzeczywistość przekuć. I oto, lekką rękę, utytułowany Artysta PRL-u wszystko to mi odebrał, ofiarując mi w zamian zabiedzoną klaczkę, którą dostał był od rzeźbiarki Anny Dębskiej. A ta niewiasta, przecież, znana była ze swojej bezinteresownej miłości do koni! No, i jeszcze Leonida Teligę, naszego pierwszego po Conradzie żeglarza, skutecznie zniewoliła — i tenże musiał taką niewieścią troskliwość na oceanach odreagować. I zaraz potem umarł z  tak troskliwej udręki.
Taki opis, naturalnie, to jest moja wyuzdana swawola, ale i takie obrazki wypada po latach tylko sepią malować.

Tak więc pływałem ze Strzałką w jeziorze, budowałem dla niej daszek na paśniku, karmiłem, czyściłem, o kopytka dbałem. I Strzałka coraz bardziej mnie nie odstępowała, kładąc się na trawie obok mojej  budowli. I ja wtulałem sią w jej pierś, i tak zasypialiśmy czasem w cieniu dni skwarnych. Aż przyszedł czas i na nas. Założyłem na Strzałkę moje austriackie oficerskie siodło, do plecaka wsypałem owies, zaprowiantowałem siebie kawałkiem chleba z puszką soku pomidorowego, i wyruszyliśmy ku naszemu Przeznaczeniu.


poniedziałek, 16 stycznia 2012

PŁATEK Cezary

Chociaż nie możemy  być pewni, w jaki sposob pochyli się nad nami Opatrzność, to wszakże  oczekiwanie na jej uwagę, może nas wprowadzić w stan sekretnej konfuzji. A ta sprzyja budowaniu bytów pozornych, których nie umiemy sobie trwale wyliterować.
I tu nam w sukurs przychodzi noc jesienna, gdzie spotykamy akurat Cezarego Płatka!
Cezary otóż, to jest jegomość, którego Niebiosa wysłały, gdy pan Gerwazy był w potrzebie, bo mu sprzęgło w Kukuruźniku wysiadło. Cezary to jest taki Gość, na którego przy wigilijnym polskim stole  zawsze oczekuje wolne miejsce. Onże trzyma straż przy prasłowiańskim pogańskim dębie. Choć inaczej zapewne to nazywa.

TRUPAKI polskiej sceny

Oto bufetowy Rekwizytor ogłosił upadek teatralnego bufetu. Ot, tak, nagle, sobie bufecik zamknął, nie zważając na klientelę. Bezceremonialnie zniweczył też cały umysłowy dorobek tej placówki zbiorowego żywienia, gdzie upasło się trochę karaluchów i innych świętojańskich robaczków.

Po likwidacji bezceremonialnej – bo przecież Belzebub ma niezniszczalne poczucie własnej wartości – czyli holokauście bufetowej teatralnej publiczności – ogłoszono na nowym internetowym forum (e.teatr.net) zaciąg do nowej i nieskazitelnej teatralnej trupy. Wprawdzie trupa wciąż usiłuje się wyrzucić z szafy, bowiem mumia też potrafi nawet wypić całą formalinę, ale patrząc na łysy łeb konferansjera Nowaka – współczuję jego preparatorom.
Bo to chłopisko tłuste i jeszcze za życia żywiące się makulaturą. Niestety, nie mogłem nasycić swoich zdeprawowanych zmysłów do woli, bowiem trup Nowaka zniknął za kulisami. Mimo to jego łysy łeb świeci mi jak latarnia morska na scenie polskiego teatru.

Oto w samej bieliźnie, ukazując sutki, penisy i łonowe wzgórki, aktorzy obnażają niewinność swoich cuchnących potem ciał. – W ten właśnie sposób, ściągając śmiertelną koszulę w ostatnim akcie, ma umrzeć Rzeczpospolita.

Trupaki!!
Do odegrania tej sceny wystarczy zwykła sala gimnastyczna!

9 grudnia 2009

wtorek, 10 stycznia 2012

RODZIEWICZ Juliusz

Jechałem kiedyś o zmroku swoim zielonym wehikułem przez Puszczę i samotnego Wędrowca napotkałem. Do osady najbliższej daleko było, drogi i dukty kręte a przepastne. Tedy uprzejmie się zatrzymałem, aby łaskawości swojej dać  upust.
Tak i gestem szerokim zapraszam mrocznego jegomościa — a tu gramoli mi się na siedzenie człek postury słusznej, i mamrocze mi w dziękczynnym geście swoje nazwisko, którego rozwikłać w puszczańskiej ciszy nie umiem. Jedziemy sobie dalej przez leśne wądoły, a do mnie wreszcie dociera to brzmienie. Więc sobie tak z głupia frant pytam:
 —  A nie jest pan czasem rodziną Marii Rodziewiczówny?
A onże mi odpowiada.
 — Tak, to moja prababka!
Zielony wehikuł sam się zatrzymał obok prastarej sosny, i z mojego ściśniętego gardła dał się słyszeć szept ściśnięty:
 —  A czy pan wie, jaka książka znajduje się za moją głową?
I sięgnąłem po "Lato leśnych ludzi".

Takie dziwy w Puszczy spotkać można, jeśli, Drogi Wędrowcze, zabłąkać się w Puszczy o zmroku raczysz. Bo przecież baśnie, bajki i inne ambaje — częścią są naszego żywota.

("Azeby sprawa zaby nie odesła w mglistość" — niniejszym donoszę, że ten potomek Marii Rodziewiczówny całkiem  rozdziewiczony został. Albowiem, jak wykazują to moje późniejsze doświadczenia, jegomość ten potrafi się cieszyć z asfaltowej drogi wybudowanej w sercu Puszczy, bo "liście się już nie kurzą", a amortyzator w jego limuzynie przetrwa w ten sposób do końca potomka Marii Rodziewiczówny żywota. Podziwia także z emfazą mieszczucha rzekomy klangor dzikich odlatujących gęsi, które to odgłosy produkują koparki wydobywające w bandycki sposób żwir z polskiej ziemi na skraju Wigierskiego Parku Narodowego. Po cóż więc Maria Rodziewiczówna wyprodukowała takiego potomka?)