wtorek, 10 stycznia 2012

RODZIEWICZ Juliusz

Jechałem kiedyś o zmroku swoim zielonym wehikułem przez Puszczę i samotnego Wędrowca napotkałem. Do osady najbliższej daleko było, drogi i dukty kręte a przepastne. Tedy uprzejmie się zatrzymałem, aby łaskawości swojej dać  upust.
Tak i gestem szerokim zapraszam mrocznego jegomościa — a tu gramoli mi się na siedzenie człek postury słusznej, i mamrocze mi w dziękczynnym geście swoje nazwisko, którego rozwikłać w puszczańskiej ciszy nie umiem. Jedziemy sobie dalej przez leśne wądoły, a do mnie wreszcie dociera to brzmienie. Więc sobie tak z głupia frant pytam:
 —  A nie jest pan czasem rodziną Marii Rodziewiczówny?
A onże mi odpowiada.
 — Tak, to moja prababka!
Zielony wehikuł sam się zatrzymał obok prastarej sosny, i z mojego ściśniętego gardła dał się słyszeć szept ściśnięty:
 —  A czy pan wie, jaka książka znajduje się za moją głową?
I sięgnąłem po "Lato leśnych ludzi".

Takie dziwy w Puszczy spotkać można, jeśli, Drogi Wędrowcze, zabłąkać się w Puszczy o zmroku raczysz. Bo przecież baśnie, bajki i inne ambaje — częścią są naszego żywota.

("Azeby sprawa zaby nie odesła w mglistość" — niniejszym donoszę, że ten potomek Marii Rodziewiczówny całkiem  rozdziewiczony został. Albowiem, jak wykazują to moje późniejsze doświadczenia, jegomość ten potrafi się cieszyć z asfaltowej drogi wybudowanej w sercu Puszczy, bo "liście się już nie kurzą", a amortyzator w jego limuzynie przetrwa w ten sposób do końca potomka Marii Rodziewiczówny żywota. Podziwia także z emfazą mieszczucha rzekomy klangor dzikich odlatujących gęsi, które to odgłosy produkują koparki wydobywające w bandycki sposób żwir z polskiej ziemi na skraju Wigierskiego Parku Narodowego. Po cóż więc Maria Rodziewiczówna wyprodukowała takiego potomka?)