środa, 3 października 2012

FLORCZAK Zbigniew

Jedyny krytyk sztuki, który przyszedł na moją pierwszą wystawę — w galerii na Starym Mieście w Warszawie — bezinteresownie. Inni — nazwiska do wglądu — mieli akurat  powierzone sobie przez odpowiednie ośrodki decyzyjne inne zadania. A przecież Florczak starał się także redaktora Giedroyca na wygnaniu nie zawieść — gdy pisywał u niego jako "Pelikan"!

I otóż napisał Zbigniew Florczak dwa felietony o moich obrazkach: "ARTYSTA W USTRONIU" i "PRZEDMIOTY POZOSTAWIONE NA ŁASCE WYOBRAŹNI". Napisał tam także, że pewnie zechcę w przyszłości namalować jakieś większe obrazy, bo te są — póki co — całkiem małe.

I tu intuicja Go nie zawiodła.
Albowiem namalowałem Bronną Górę!
Czyli tę Górę ulepioną z setek ton kamieni.
Ten mój obraz, który już w miarę długo pozostaje na moich sztalugach.

Zbigniew Florczak, żołnierz "Baszty", odszedł kilka lat temu na Niebieskie Łąki, gdzie katolicki Bóg na nas wszystkich czyha, aby nas skonsumować — niezależnie od zasług.
Dlatego także i w Jego, Florczaka śmierć, nie mogę uwierzyć. Bowiem śmierć żyje zaledwie tylko w naszej wyobraźni.