wtorek, 31 maja 2011

KWIATKOWSKI Andriej

Z Andrzejem znamy się już wiele lat. Przybył tu niedługo po zwolnieniu z łagru, bo tutaj było do tamtej ziemi najbliżej. Tam, gdzie przez wiele lat stawiał swój namiot, w zatoce, sosenki sięgające mu do piersi wyrosły w las. Jego płócienny kajak, nazwany imieniem jaćwieskiego księcia, wynurzał się zawsze niespodzianie z jakiejś buchty lub trzcinowiska.
Miał zaledwie siedemnaście lat, gdy NKWD zabrało go ze Lwowa na nieludzką ziemię. Dostał wyrok w nawiasach, czyli do uzupełnienia w razie potrzeby. Kiedy więc umundurowany sędzia zapytał go po odczytaniu wyroku, czy zrozumiał, Andriej odpowiedział — nie!
— Nie szkodzi, odparł umundurowany sędzia.
— Niedługo zrozumiesz!
I ten siedemnastoletni chłopiec tam właśnie pokochał Rosję w ten jedyny sposób, gdy uciec nie ma dokąd. Jak tu pojąć taki fenomen?!
Ano  tak, że tam właśnie spotkał Rosjan!
Bo kocha się tylko wtedy, gdy boli!

Andriej spędził w łagrze 5 (pięć) lat. Wypadły mu zęby, po zwolnieniu ważył 48 kilo. Ale przez wszystkie późniejsze lata on tam powraca. A nawet więcej: On tam nadal jest!

Kiedy do mnie przychodzi, mówi: Ty, naczalnik, sam sobie zbudowałeś własny obóz. Ciebie nie trzeba tu pilnować. Nigdy stąd nie uciekniesz.
I pochyla głowę w milczeniu nabijając fajkę. 

Kiedy więc odprowadzam Andrieja na pociąg do Workuty, obiecuję napisać do niego list na zamarzniętej szybie wagonu.


W POCIĄGU DO WORKUTY

Andrzejowi Kwiatkowskiemu
w jego powrotnej podróży do miejsca,
skąd wyjechać niepodobna.

Tak małe rzeczy po was pozostały
Na szybie wagonu zamazany ślad
Tu pełni służbę Naczelnik Niebieski
Nie was, lecz innych wybrać on ma.

Za szkłem chatynki widzę wasze
Wśród wież stopionej gwiazdy lód
Ja was w kałonie jeszcze zobaczę
Bo przecież nie wrócił jeszcze nikt.

Otwieram okno i w śnieg zamieci brnę
Przy bramie śmierć nieruchoma patrzy mi w twarz
Powiedzcie mi sami, gdzie stanąć mam
Na nasz wieczorny apel?