sobota, 5 listopada 2016

JAKUBOWSKI Felek

Nie wiedział, że został namalowany przez Józefa Chełmońskiego i przez roztargnienie pozostawiony na tym padole ku zgryzocie i poniewierce. Tak czy owak pełnił swoją rolę włościanina z godnością i nigdy się nie splamił innym narzędziem jak sierp i kosa osadzona na drewnianym stylisku. Ubierał się także zgrzebnie w białe lniane koszule i portki. Kiedy wracał z łąk wysoko na wozie z sianem, nie było jasne, czy mamy do czynienia z oryginałem czy też z żyjącą kopią.
Kiedy niespodzianie umarł – choć miał już swoje lata – w Klubie Angielskiego Gentlemana, którego byłem zaszczytnym prezesem, akurat odstawialiśmy trzecią półlitrówkę pod stół na trzech. Byliśmy więc w znieczuleniu sposobnym, aby równie godnie przyjąć tę wiadomość. Czas był okrutnie jesienny, więc nie było miejsca na teatralne deklamacje. Tedy jako pierwsi żałobnicy, potykając się w ciemnościach, udaliśmy się w trzyosobowym pochodzie do pobliskiej chałupy.
Felek faktycznie siedział pod oknem i nie oddychał. Cieplutki był. Niewiasty podniosły swoje głosy wysoko: on przecież dopiero co zjadł ze smakiem kaszkę! Jeśli jednak to trup już jest, to trzeba go czym prędzej ubrać odświętnie do trumny, bo zesztywnieje!
Tak więc przystąpiliśmy do dzieła i dalejże zrywać z Felka jego nieprzystojne dla majestatu śmierci lniane portki, coby go w odświętny garnitur przyodziać, bo Charon akurat może mieć chandrę.
Felek wciąż nie protestował i nawet miałem wrażenie, że liczy na promocję w edycji pornograficznego filmu. Albowiem jego sterana na żęciu zboża kuśka nam się ukazała w całej okazałości. A było na co popatrzeć!

Felek, co to w młodości nawet na skrzypkach i własnym fagocie pannom też potrafił bez antykoncepcyjnych środków przygrywać, odziany w dostojne śmiertelne szaty, stygł sobie powolutku na stole. A my wróciliśmy do czwartej półlitrówki, bo tak nam nakazuje polacka wierność dla śmiertelnego sztandaru.