czwartek, 27 grudnia 2018

ZAWADZKI Jerzy

Był kiedyś taki klecha w Suwałkach, z którym się przyjaźniłem. Odwiedzał mnie w trudnych moich chwilach zawsze zatroskany i zapraszał do siebie na obiad i dysputy. Miał poczucie humoru i takie wewnętrzne ciepło, bynajmniej nie emanujące katolicką pychą. Kiedy odprowadzaliśmy na wieczny spoczynek Józefa Majewskiego - z którym miałem nieco na pieńku - opowiadał ambarasujące dowcipy, bym nie uległ zwątpieniu w życie wieczne. Orator z księdza Jerzego był także nietuzinkowy, bo kiedy wygłaszał z ambony, zaraz światłość wiekuista niewiadomego pochodzenia unosiła się nad jego ornatem, co zapewne nie było mile widziane w kościółkowej administracji. 
Razu jednego odwiedził mnie w Bronnej Górze z Bohdanem Cywińskim po jego powrocie z emigracji, który poszukiwał na Suwalszczyźnie miejsca do zamieszkania. (Ale o Cywińskim dłuższa powinna być nota). Widzę więc księdza Zawadzkiego jak dziś, gdy w krótkich gatkach idzie leśnym duktem do wioski nad Wigrami.
Tyle o Dobrych Duchach, które w wądołach wigierskich zamieszkują, gdzie pogańskie tlą się światełka.