czwartek, 22 sierpnia 2019

GOULD Glenn

Gould - Wieczny Chłopiec. Aby nim pozostać upiłował nogi swego odrapanego i skrzypiącego, czyli ponad miarę zużytego krzesełka. Tedy klawiaturę miał tylko nieco powyżej brody, jak niegdyś, gdy nogami starał się sięgnąć do pedałów. Mruczał przy tym i podśpiewywał, co jest wskazówką, że grał tylko dla siebie i gwiazd. A te wyposażyły go w umiejętność pamięciowego rozwiązywania matematycznych operacji tak nieskończenie bliskich muzyce. Dlatego używał mowy ludzkiej bez żadnego powodzenia. Męczył tedy swoich przyjaciól wielogodzinnymi nocnymi telefonami. A oni zasypiali zasypywani jego monologiem. Kiedy budzili się po godzinnej drzemce - Gould wciąż do nich mówił niezrażony ich milczeniem, więc znów zasypiali. A on grał te swoje Wariacje Goldbergowskie, które Bach skomponował na dobre sny hrabiego Keyserlinga.
I ja wśród tych usypiających kaskad w kątku pod cudzym fortepianem dorastałem, ażeby znów w wieczny sen się obrócić. Gould dociągnął zaledwie do pięćdziesiątki - i miał ku temu wyraźny powód.