Umarł dzisiaj mój bywszy za jeziorną tonią sąsiad, z którym połączyło mnie i rozdzieliło dramatyczne wydarzenie. Było to naturalistyczne przedstawienie teatralne w dwóch aktach we wsi Zakąty, w wykonaniu nielicznej trupy, gdzie Tym rzekomo zbudował dom i gdzie wiódł rzekomo żywot człeka poczciwego, oddalonego od uciech warszawki. (Anka, jego żona, zapytana o wiecznie nieobecnego w domu Staśka, powiedziała mi, że gdyby zliczyć wszystkie jego domowe wizyty w ciągu roku, to czas ten zamyka się w dwóch, trzech miesiącach). Ale podtrzymywana przez Tyma fama trwa w najlepsze do dziś. A w tym domu, dawnej, przebudowanej nieco wiejskiej chałupie, nie było łatwo. Dogryzała samotność i bynajmniej nie sielskie warunki bytowania. Więc Anka życie to sobie urozmaiciła - nie bez inwencji Tyma - ale tak nieszczęśliwie, że osobnik ten wzięty dla pociechy miał własne problemy i katował ją niemiłosiernie. I tak ten stan rzeczy się utrwalił, a Staśkowi dla uspokojenia sumienia wystarczyły oświadczenia Anki, że się o próg potknęła lub wpadła pod łóżko - ...dopóki nie trafiło na mnie.
I tak, o zimowej porze, pojechałem do Zakątów wiedząc, że Stasiu baluje w Warszawie, więc może trzeba w piecach napalić i drew nanosić. Kiedy Anka otworzyła mi drzwi, zobaczyłem ją tak straszliwie opuchniętą i poranioną, że zdołałem tylko wyjąkać dwa słowa. Anka na to: - " potknęłam się o próg"! Za progiem, rozwalony w fotelu, przebywał miłośnik radykalnych rozstrzygnięć w stosunkach damsko-męskich. I kiedy tak deliberowałem nad swoją rolą w tym wydarzeniu, bo jednak stwierdziłem, że zachodzą tu szczególne okoliczności zagrożenia życia, Anka poprosiła mnie o zrobienie herbaty dla wszystkich, bo ona nieszczególnie się czuje. I kiedy w kuchni przyrządzałem te herbaty, Demon wskoczył mi na plecy, starając się pozbawić mnie pozycji pionowej. Źle trafił, bo ja, zaprawiony do siłowania się z głazami, strząsnąłem go z pleców bez specjalnego wysiłku i dla otrzeźwienia poczęstowałem zaledwie kopniakiem w tyłek. (Co on ćpał, tego nie wiem).I na tym pewnie by się skończyło, ale Anka podniosla rwetes krzycząc, że Demon ją teraz zabije. Wziąłem tedy nieco "stropionego" Demona za kołnierz i wyrzuciłem na śnieg coby ochłonął, a ja zostałem ze strapieniem, bo Stasiek miał wrócić dopiero za tydzień. Tymczasem Demon poszedł na resztę nocy do sąsiadów. Rankiem zaproponowałem mu odwiezienie na suwalski dworzec i rozmówienie się ze Staśkiem, bo Demon mieszkał w Warszawie. Demon, o dziwo, łatwo przystał na moją propozycję - widać halucynogenne ambrozje zdołaly się ulotnić. Tedy, w ramach kosztów własnych, zakupiłem mu bilet w jedną stronę, a sam cały tydzień spędziłem jako stróź domowego Stasiowego ogniska i jego chlubnej małżonki, prowadząc z tą niewiastą długie terapeutyczne rozmowy. Stałem bowiem na stanowisku, że trzeba się przed małżonkiem ukorzyć, wyznać mu swoje winy licząc na jego wspaniałomyślne wybaczenie. Anka przytakiwała i bolała nad tym, że zostałem wciągnięty w taką sytuację. Ale czym bliżej było do dnia powrotu Tyma, tym bardziej zaczęła miewać wątpliwości co do takiego epilogu, i raczkiem, raczkiem... szukała alternatywy. Aż wreszcie nadszedł ten dzień i pojechałem na suwalski dworzec po Stanisława Tyma, jak to różne pismaki piszą - "legendę polskiego kina". I tu trzeba by napisać II akt, na co małą teraz mam ochotę. Tymczasem, jak kto spragniony, może sobie skrócić czas oczekiwania czytając metaforyczny tekst opisujący te wydarzenia w wydziale felietonów.
"Sielanka domowa" (wersja oficjalna) - scenariusz i reżyseria Stanisław Tym
(Ta fisharmonia to zupełnie bezużyteczny rekwizyt, za którego reperację się zabrałem w czasie mojego stróżowania, bo sam mam dwie fisharmonie i trochę pojęcia, jak to powinno funkcjonować. Źle zrobiłem...)