czwartek, 4 lutego 2016

KĄKOLEWSKI Krzysztof

Umarł w nocy na materacu położonym na podłodze w ciasnym mieszkanku przy Alei Waszyngtona w Warszawie.  Znaleziono Jego zapiski niemożliwe do odczytania. Tedy, jak się zdaje, pisał do utraty tchu, bo takie pisanie zdawało się Kąkolewskiemu jedyną materią zdolną do przetrwania w reporterskiej codziennej kołowaciźnie wystawianej wciąż na aukcje. Oszczędzone jednakże zostało temu pisarzowi – w ostatnim stadium łaski – spotkanie ze zbutwiałym wykopaliskiem reanimowanego wciąż "niezależnego" dziennikarstwa, wybrzuchaconego przez intelektualnego karzełka dla unicestwienia rosyjskiego imperium. 
Umarły cmentarz jako narodowe odrodzenie zdaje się więc tylko zamilczaną metaforą, bo pogrom Lachów zdaje się być w pełni usprawiedliwiony. Kielecki zaś pogrom przebierańców stał się tłem polskiej Historii. Nie umiem zgadnąć, który orszak towarzyszył Kąkolewskiemu w Jego ostatniej podróży w dotychczasowej postaci.