czwartek, 22 września 2011

PISMO

Po  namyśle zgubnym, po kilku latach spędzonych na staraniach o założenie Pisma dla potomków Polan, po gorzkich doświadczeniach spotkań z polskim fasadowym patriotyzmem — czyli interesowną miłością do Kraju swoich Przodków — po zarobieniu na ten chwalebny jakoby cel niemałych pieniędzy, po wymyśleniu tytułu, po stworzeniu szaty graficznej, po mianowaniu siebie redaktorem, roznosicielem, drukarzem, korektorem i słuchawką telefonu — po zawierzeniu mojemu Towarzyszowi Pancernemu  — zderzyłem się z moim brakiem wyobraźni.

Mój Towarzysz Pancerny, zamiast maszyny drukarskiej i koniecznych kosztów na pierwsze numery, kupił sobie szpanerski luksusowy samochód i kazał sobie wybudować dom — który pan Gerwazy w szczodrości swojej mu narysował.  Krawiec sporządził na jego miarę mundur Marszałka. (Przed domem stał już betonowy Marszałek 150 cm wzrostu). W tym mundurze zadręczał mnie swoimi awansami, roztaczał uroki swego Gabinetu. Także i mnie mianował swoim pułkownikiem. Stałem się autorem mów i rozkazów do wojska. Zaczynałem panować nad polityką zagraniczną i Flotą Bałtycką, nad wydmami Polesia i Stowarzyszeniem Wiślanych Piaskarzy, nad Zamkiem Królewskim i panią Grabowską. (Ta niewiasta nie szczędziła mi wdzięków, ale Ojczyzna — to przecież zbiorowy jest obowiązek, a nie żaden sex grupowy.)
I tak się to wszystko rozlazło po kościach — gdy Marszałek w trudzie doktor Lewicką chędożył, czyli szabli swej dla pomyślności Rzplitej używał.

W takim oto skrócie donoszę, gdzie przepadło polskie rycerstwo!