sobota, 11 kwietnia 2015

RYSIA

To kocię pojawiło się znienacka. Późna jesień już była, a więc głód o tej porze to nie przelewki. I oto przebywałem sobie na moim niebotycznym dachu, a tu tak rozpaczliwy nagle krzyk słyszę Błotniaczki, że o mało nie dokończyłem żywota piętnaście metrów poniżej. Zbiegłem tedy, i jeszcze zobaczyłem u moich gołębi oblizującego się kota – przybłędę. A tu Błotniaczka z rozwianym włosem, niczym krzyk zduszony Edwarda Muncha, tylko niemym gestem mi wskazuje, że nasze gołąbki martwe są.
Kocisko, które chciałem natychmiast w odwecie zamordować, wyczuło jakoś moje mordercze zamiary i schowało się pod Kukuruźnika. A ja patrzę, że gołąbki jak najbardziej zdrowe są i nawet żadne pióro nie zostało im wyrwane. Za to słyszę z infernalnej przestrzeni rozpaczliwe miauczenie, dobywające się jednak wyraźnie spod Kukuruźnika. 

W następstwie takiego rozwoju zdarzeń, do późnej nocy siedziałem pod moją kamienną ścianą, przytulając małego kotka do piersi. Ja, oficjalny nieprzyjaciel kotów!
Kotka otrzymała moje imię, bo to jednak kot jest puszczański albo syberyjski. Musi to być więc przynajmniej tajny wysłannik prezydenta Władimira Putina.
Mniemam, że tzw. służby znikającej Rzeczypospolitej rozpracują bezinteresownie tego przebranego za kota rosyjskiego (ruskiego – jak kto woli) agenta!