niedziela, 15 lutego 2015

BŁOTNIACZKA

Ci, którzy tak się męczą przy czytaniu moich felietonów, mają przynajmniej czasami odrobinę wytchnienia. A to za sprawą malunków Błotniaczki, która już od czternastu lat trwa zawzięcie przy moich skrzydłach, chociaż zwykle przebywa daleko ode mnie. Taki układ jest zapewne dobroczynny dla długotrwałego pożycia jeszcze w tradycyjnym sensie, gdzie chłop jest chłopem, a baba babą. Wprawdzie mój sąsiad powiada, że jak kogoś nie widzieliśmy pół roku, to już nic nie jest ważne, ale ja, nie mając na widoku lepszej alternatywy, oddaję się złudzeniom filozofów.

Tak czy siak Błotniaczka to prawdziwy Cud Natury, chociaż czasem kłócimy się zażarcie. I z takich kłótni wyrosło kilka ilustracji, które zdobią moje felietony. Ja tworzyłem opisowe podłoże, a Błotniaczka malowała... To była niezwykła współpraca, i bardzo żałuję, że ustała – zapewne z powodu poczucia małej przydatności. Chociaż gdy z maleńkiej fotografii przywołuje Błotniaczka umarłe życie, gdy stają na obrazach w naturalnej wielkości żołnierze Rzeczypospolitej odnalezieni w rumowiskach domów, nasi dziadowie i matki w dziecięcych wózeczkach, to tyko odwieczne pytania zamierają nam na ustach...

Poza tym umie Błotniaczka tak niezwykłe filcowe rzeczy wyczarować: te łodyżki, pąki i kwiaty z dalekiej Oceanii albo jeszcze dalej... I ten nasz wspólny secesyjny fortepian tak sromotnie porzucony.
Zaiste, jak można marnotrawić tak pracowity talent!?