sobota, 2 maja 2015

BOBOLÓWKA

Tydzień przed prezydęcką rzeżączką albo kolejną rzezią Pogan, spłynąć zechciała na Motłoch światłość jakaś wiekuista, albowiem proboszcz tej parafii Andrzej Duda, ogłosił był wreszcie z ambony z właściwym sobie charyzmatycznym wdziękiem – i nie owijając w bawełnę – swoje prezydęckie aspiracje. Miejsce to było o tyle właściwe, że jako długoletni ministrant pobierał w kruchcie lekcje retoryki i tak mu ta rola przypadła do gustu, że nie tylko postarał się u prezesa o namaszczenie na Najwyższy Urząd, ale i szaty liturgiczne na barki włożył w słusznym przekonaniu, że ta mistyfikacja wyniesie go do tabernakulum, tego świętego dla katoli puzderka, bo katolacy już dawno zatracili słowiańską tożsamość, a więc  prezydęcka monstrancja Dudy niechybnie zegnie im kolana.

I tu trzeba przywołać innego prezydęckiego aspiranta o ksywce "Referent", który legitymuje się imieniem i nazwiskiem, przybierając małodusznie postać Grzegorza Brauna. Osiągnął on już taką granicę śmieszności, że nawet słowiańskie nimfy z litości, pospołu z katolickimi klechami, unoszą tego pretendenta do Najwyższego Urzędu nad zatrutymi bagniskami, gdzie błyskają zwodnicze ogniki.
Owóż ten reżyser zbiorowych emocji – przed egzekucją – także podsuwa krzyż skazańcom do pocałowania, za nic mając zamęczonego w okrutnych męczarniach przez kościelną katolicką jurysdykcję Kazimierza Łyszczyńskiego, który ośmielił się w swoich prywatnych zapiskach wątpić w boskie posłanie mitycznego Jezusa, wskazując na jego instrumentalne wykorzystanie.

Bobolówka – czyli trupi zaduch!