wtorek, 28 grudnia 2010

BIAŁOSZEWSKI Miron

Kiedyś wziąłem na grzbiet Kicię Kocię i pofrunąłem do Magdalenki. Tam, za piękną kutą bramą, w zdziczałym ogrodzie, wśród potężnych daglezji, stał domek z liści, deseczek, gałązek i mchu. Tutaj święty Miron — w letnie ranki i wieczory — wycinał z gazet swoje wiersze, wklejał gazetowe literki do  nowych oszczędnych donosów. Któregoś dnia Miron wyszedł z domku i już nie wrócił... Na gwoździu wisiał jeszcze jego pomięty i poplamiony kapelusz, w kącie leżała sterta papierowych wycinków. Z tego śmiecia wyciągnąłem resztki szkolnego zeszytu w kratkę, ze śladami kuchennych naczyń stawianych na kartkach, z przylepionymi do nich zaschniętymi owadami...

Brudzik
Wtaplał się w to
A kałuża wyschła
Z pralni wyleciała
Kicia Kocia
Na tarze
W chmurach i w zadymie
Para się zgwizdała
Kołdra po zegara dzwonku
Wisi na sznurze
Na rąbku
A sznurek mi nogi splątał

Nie spać mi tu będzie
Nie widać