sobota, 18 grudnia 2010

FILIPSKI Ryszard

Mój imiennik, a więc niech nikt nie łapie mnie tu za słówka, bo przecież wiadomo, że wszystkie Ryśki to fajne chłopy... Wprawdzie za Filipskim ciągnie się zła legenda, a i wielu chciałoby go namaścić tytułem partyjnego komunistycznego watażki, ale i tak góruje nad tą tanią propagandą ethos Filipskiego jako niezłomnego żołnierza umierającej Rzeczypospolitej, czyli aktora (komedianta) Filipskiego, wypełniającego testament majora Hubala.

Filipski przebrał się oto w mundur i majora Dobrzańskiego z bezimiennej mogiły wydobył. Założył Jego kalesony, podkoszulek i Jego oficerki, wojskowe bryczesy w pośpiechu porannym wciągnął, na konia nakazał nałożyć siodło wojskowe wzór 36 (które nie jest jednak kulbaką) i głosem własnym ku chwale Rzplitej Go obdarował — nie bacząc na literackie dłużyzny, z którymi borykać się teraz mnie przychodzi. Reżyser tego filmu Bohdan Poręba też miał w tej inicjacji swój udział, ale powaliła go skala antysemickiego epitetu. Trudno więc orzec, czy prawdziwy polski bohater narodowy doczeka się kiedyś jakiejkolwiek wzmianki w podręczniku polskiej Historii — czyli w scenariuszu innego filmu o naszej codziennej małości, realizowanym uporczywie na potrzeby medialnie stworzonego pospólstwa. Przecież aktor (komediant) Jerzy Karaszkiewicz wspomina, że Filipski osobiście dopisał go do listy Żydów pod literą K. Tak więc komediant Filipski ma przechlapane w każdym względzie, bo komediant Dobrzański postanowił — na swoją zgubę — uwolnić polskiego orła z klatki, co nie mogło być miłe dla żydowskiej mniejszości, oczekującej wszędzie nie tyle orła, co wszędobylskiego żydowskiego Mesjasza. Trzeba tu jednak sprawiedliwie dodać, że prezydent Kaczyński miał inny pogląd i — wedle świadectwa jego doradcy — potrafił przez godzinę i piętnaście minut mówić w Knesecie bez kartki o wkładzie Żydów w walkę o niepodległą Polskę.

Jednak chyba nie całkiem major Dobrzański uwierzył w to przesłanie, bo nakazał Filipskiemu, aby także poza planem filmowym munduru na wszelki wypadek nie zdejmował, co Filipski zdaje się wypełniać wedle rozkazu. Wnoszę więc, że tworzą się zastępy Polskiej Armii, która z nikczemnych posterunków pustynnych wróci i nawet z posianych w ziemi zębów padłych baśniowych wojów powstanie dla obrony Rzeczypospolitej.

Pani Lusia Ogińska, małżonka Filipskiego, zechciała skomentować tę moją "laurkę" w korespondencji do mnie. Ponieważ jest tam kilka frapujących stwierdzeń, a i ton wart jest zapisania, zwróciłem się do autorki o zgodę na zamieszczenie tego tekstu w tym miejscu jako komentarza. Zdziwień nigdy dosyć... 
...Pani Ogińska kategorycznie odmówiła zgody na publikację w tym miejscu swoich pełnych publicystycznej swady listów, zachęcając mnie do własnego wysiłku w prostowaniu moich kłamstw i mojej niegodnej postawy w szkalowaniu dobrego imienia pana Ryszarda Filipskiego. Zechciała też zauważyć, że sama moja gotowość opublikowania jej prywatnej korespondencji obnaża moje intencje w wystarczającym stopniu. W tej sytuacji publikuję poniżej jedynie moje dwie odpowiedzi na zarzuty zawarte w listach mojej korespondentki. Ot i masz, babo, pasztet...
Z przykrością muszę stwierdzić, że Pani miły list jest przykładem pomieszania z poplątaniem. Jeśli cytuję tego Karaszkiewicza, na którego wielu się powołuje, to bynajmniej nie w takim celu, by ugruntować tego rodzaju famę. Wystarczy trochę spokojniej przeczytać moją laurkę dla Pani Męża. Takie już to moje pisanie, że wielu za mną nie może trafić. Z wikipedii też raczej nie korzystam, bo zawsze chadzam własnymi drogami.
Przy tym mundurze jednak pozostanę, bo żadnego idioty i kabotyna nie śmiałbym w niego ubierać. Szczególnie, jeśli o polski mundur chodzi. A pana Ryszarda Filipskiego, i owszem, chętnie bym o kilka rzeczy zapytał. Tyle tylko, że trzeba by ustalić, gdzie się zagubiła nasza mowa. Bo mam złe doświadczenia.

Czytając z uwagą Pani opinie, mogę jeszcze raz powtórzyć moją ulubioną kwestię, że umiejętność czytania zdaje mi się zawsze ważniejsza od umiejętności pisania. Miara zaś mojego ptasiego rozumku na ten czas jest taka, że w tej sytuacji proponuję Pani, choć tego zwykle nie robię, opublikowanie Pani korespondencji jako komentarza do "laurki". To chyba pomoże sprostać różnym kłamstwom, do których zechciała Pani zaliczyć moje literki. 
Nie mogę też zaprzeczyć, że wymiana myśli z Panią, jest niezwykle twórczym wyzwaniem, czemu także chciałbym na swoją miarę sprostać. I na tej konkluzji tymczasem poprzestanę. 
Życzę Pani i Rodzinie tego, czego i sobie życzę, czyli żeby Nowy Rok nie był gorszy niż poprzedni. W świetle jednak tej korespondencji, wydaje mi się ten postulat trudny do spełnienia.