piątek, 10 grudnia 2010

STASIUK Andrzej

Wybrany z rodu, lecz okrutnie skrzywdzony przez bogini Nike.
Sam o sobie powiada, że niczego - poza pisaniem - nie potrafi. Czyli oferma zdająca się na łaskę innych przy wbijaniu gwoździa. Mimo to pojętny uczeń kursu jazdy na nartach, nawet w okolicznościach świadczących o braku śniegu i atramentu w kałamarzu. Jeden z twórców nowego gatunku literackiego pod roboczym tytułem "Felieton na Onecie". Moja pierwsza przypadkowa i mimowolna ofiara internetowych zbytków, poniekąd wbrew sobie, ale sam się napraszał. Na skrzyżowanie ze mną stalówek jednak się nie zdecydował, zatrudniając do tej szermierki innych, którzy tak oto realizowali Stasiukową linię obrony: "Ty, Błotniak, nigdy nie będziesz umiał pisać tak jak Stasiuk i nigdy nie dostaniesz nagrody Nike." Z bólem przyznawałem im rację. Takie przyznanie się do grzechu nie na wiele się zdało i niebawem onetowe żuczki nie tylko wymazały Błotniaka ze swojej pamięci, ale i założono mi osobną teczkę śledczą. Odtąd nie tylko Stasiuk miał już spokój.
Wszelako miałem wyrzuty sumienia, bo facet zaczął odrabiać lekcje gdzieś indziej, i może kapało mu ze zroszonego twórczym potem czoła i dziurawego dachu wprost do kałamarza, chociaż trudno w to uwierzyć.
Pieszczoszek warszawskiego Salonu i Henryka Berezy, który, jak słyszałem, scedował na Stasiuka pisanie swoich "Listów onirycznych" w Twórczości. Zapowiada to interesujący rozwój twórczy Stasiuka i świadczy o prawdziwym prześladującym go pechu. Szkoda chłopa!
Niektórzy więc mogą sądzić, że więcej mnie ze Stasiukiem łączy, niźli dzieli.