sobota, 23 października 2010

PEJOT

Z P.J. łączy mnie długoletnia przyjażń(?) z długoletnią przerwą,  (a pewnie i inne przerwy też wchodzą w rachubę).
Odbywał on tę przerwę na wzgórzach z widokiem na Babią Górę i Kalwarię Zebrzydowską. Zepsuł sobie ten czas okropnie, starając się nie urazić sąsiadów i w wyniku tego zabobonu (patrz: ZABOBON sąsiedzki) popadł był w nieskazitelną paplaninę. Teraz próbuje sobie przypomnieć kilka kwestii, ale idzie mu to nadzwyczaj opornie, chociaż poszedł nawet do szkółki pisania scenariuszy filmowych. bo sam nie potrafi. Taka galicyjska mentalność, która nawet Bobrzyńskiego z domowej biblioteki wyrugała.

Poznaliśmy się przy produkcji dzieła filmowego, gdzie pełniliśmy obowiązki. Ja nawet zostałem uwieczniony przed godzinami pracy jako konny giermek króla Kazimierza Wielkiego, gdy ten o brzasku przemykał się - bez królewskiej dostojności i wstydliwie chuć chowając pod królewskim płaszczem - do kochanki swojej, zwanej dla uproszczenia Cudką, bo Esterka akurat gdzieś się zapodziała.
Potem prześladowany był przez aparat uścisku  generała Jaruzelskiego okrutnie, bowiem jako bojownik o Polskę niepodległą zażywał swobody w jastrzębskim lukratywnym uzdrowiskowym ośrodku odosobnienia przez okrągłe pół roku.  A wszystko to dlatego, że w pierwszych dniach stanu wojennego nie zdążył oddać dwóch śmiesznych telefonów z antenkami, które w Szwecji dzieci nosiły w drodze do szkoły - wszelako ówcześnie stanowiły poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa, w którym ów  generał trząsł się nieustannie ze strachu nie tylko o własny gabinet, ale jeszcze, jak sam powiada, martwił się o Polskę. Temat ten wciąż czeka u mnie na świetliste objawienie.

Kiedy więc przyszedł do P.J., brnąc w głębokich śniegach, zdyszany i uzbrojony po zęby pluton ZOMO, kiedy chłopcy nie po raz pierwszy spojrzeli sobie na Babią Górę i Kalwarię Zebrzydowską, bo wielu mieszkało nieopodal, gdy zabezpieczyli przedmiot przestępstwa zapobiegając w ten sposób dalszym opadom śniegu groźnym dla całej wyzwoleńczej armii, zabrali też z sobą nie stawiającego niestety oporu z bronią w ręku P.J. do wadowickiego więzienia, znanego i z innych patriotycznych wydarzeń. Wypełniała ich serca opiekuńcza troska, aby poddany PRL-u nie zrobił sobie krzywdy po tak dojmującej stracie antenek i w trudnej sytuacji ciążącego na nim straszliwego podejrzenia o współpracę z wywiadem portugalskim, ktoremu miał jakoby przez te telefony podawać trajektorie czołgów i innego żelastwa armii robotników i chłopów.  W tym więzieniu też byli znajomi klawisze, którzy takie tradycje rodzinne w służbie dla Ojczyzny kultywowali już od początków władzy ludowej... Tak więc siedziało mu się tam całkiem beztrosko i rodzinnie.

Ma też P.J. zadziwiające upodobanie do kaskaderskich wyczynów samochodowych, którego ja nie podzielam, jak i do prześladujących go niewiast, które to upodobanie podzielam dość wstrzemięźliwie.  Mimo to próbował kiedyś, nie zważając na moje protesty, dojechać do Wetliny na skróty, co udało się tylko częściowo, bowiem w wyniku przejścia w stan osłupienia, spadaliśmy sobie równe 45 metrów po stromym zboczu góry, niszcząc bieszczadzką przyrodę. Z tej przypadłości nie rozgrzesza go nawet szlachetna intencja wzięcia udziału w paradzie równości razem ze swymi dwiema kozami płci obojga, które domagają się usankcjonowania przez państwo ich długoletniego związku z P.J. i wypłaty dodatku rodzinnego.
Dla podtrzymania naszej bezinteresownej przyjaźni, domagającej się wciąż kosztownych podarunków, przysłał mi ostatnio własnej produkcji medykament do użytku wewnętrznego o zaskakującej nazwie "Wesołe jabłuszko". Co zapodaję potomności, bo trunek to smrodliwy o trującej zawartości.
Przed paru laty sąd uchylił ten dawny wyrok i zaliczył mu odsiadkę w poczet przyszłej kombatanckiej emerytury, każąc mu za tę poniewierkę wypłacić co nieco i oddając akta w łapy naukowców z IPN. Orzekał bowiem ten sam sędzia, który go skazał. Takie, panie, czasy nastali!
Ja jednak bezstronnie mniemam, że ogólnie P.J. nie jest bez winy, co widać wokół gołym okiem.

Na stare lata dewocja wypłukała P.J. wszystkie komórki z tradycyjnie pojmowanego siedliska myśli. Zaowocował taki samogwałt wielkiej miary urzeczeniami. Miłuje tedy banderowską Ukrainę i gazetę "polską" kawalera orderu ukraińskiej bezpieki, jest fanatycznym członkiem sekty smoleńskiej, a więc także zwolennikiem rządów motłochu, ślepo nienawidzi Rosji i podaje Hamerykę za jedyne dla całego świata dobro. Ma jednak na oku i mistyczne przesłanie: otóż odmawia paciorki za moje nawrócenie na religię watykańskiej hordy. A pan Bozia niezłomnie ma to wazyatko pod awoją opieką.