wtorek, 26 października 2010

ŚMIGŁY Rydz

Dość pospolity bohater piosenki - ale tragiczny kowal doktryny obronnej, którego krawieckie upodobanie do guzików było szczegółowo analizowane w sztabach armii niemieckich podczas gier wojennych.
Tak nie umiał się pogodzić z utratą choćby jednego guzika, że musiał oddać nie tylko paltocik, ale i gacie, w dodatku cudze. Taki zaś był śmigły w ucieczce od polskich armii, że jeszcze na moście granicznym wymachiwał bronią i chciał wydać rozkaz przegrupowania całej kolumny samochodowej z dygnitarzami do zbudowania linii rozwiniętej obrony. Ostatecznie zagroził rozstrzelaniem samego siebie za niewykonanie rozkazu, ale odwiódł go od tego zamiaru jego oficer, który - w poszanowaniu dla wyższej rangi - strzelił do siebie. Była to chyba ostatnia próba ratowania honoru Naczelnego Wodza, chociaż przybrał potem wódz imię Zawiszy i cichaczem wrócił do Warszawy, aby tej legendzie zapewne sprostać. Trudno jednak w istocie orzec, co właściwie miał na myśli.
Tutaj dosięgła go angina pectoris, czego i Piłsudski przewidzieć nie mógł, ale uratowała ta franca Armię Krajową przed dylematem, chociaż i inny scenariusz inscenizacji jego śmierci jest możliwy. 
Redaktor Jerzy Giedroyc obdarzył tego nieszczęśnika wybaczającym wspomnieniem, bowiem uznał, że jego konspiracyjny powrót do okupowanej Polski podyktowany był chęcią wypełnienia żołnierskiego obowiązku. 
Tak więc obraz marszałka przed stalugą w wizytowym cywilnym ubraniu, jest dobrym symbolem wiary dla ubranych w cywilne ubrania ofiar egzekucji i sprasowanych w żołnierskich mundurach żołnierzy Rzeczypospolitej, zasypanych w dołach katyńskich.
 
Ma on dzisiaj swoich apologetów, co szanuję - ale nie podzielam.