piątek, 27 marca 2015

LATANIE

Od zarania, a więc od chwili, gdy rozstałem się z plemnikiem mojego protoplasty, szukałem możliwości wzniesienia się w powietrze. Chmury zdawały się najbliższą Obiecaną Ziemią. Na nich budowalem mój Dom i na tych chmurnych łąkach galopowały moje konie. Ziemia zdawała się tymczasowym schronieniem.
Potem  ktoś  wykradł  z  mojej  biblioteki  książkę  o pilotowaniu Kukuruźnika (PO-2), uniemożliwiając mi w ten sposób dalsze doskonalenie pilotażu. Wprawdzie i Polikarpow miał taką przypadłość – wedle obowiązującej obecnie doktryny – że był Rosjaninem, ale mimo to poczciwa Parkotka była dla mnie zawsze skrzydłem, prócz szybowca, na którym wzbijałem się ponad chmury.

Dzisiaj naprawiam mojego Kukuruźnika (mercedes 310), który wprawdzie tylko na czterech kołach przestrzeń pokonuje, ale i on przecież potrafi w szczególnych okolicznościach pofrunąć. Wystarczy, że dorobię mu skrzydła!

niedziela, 22 marca 2015

LEŚNICZYNA

Takie imię jej nadalem, ale trudno pominąć ważniesze aspekty. Otóż jest Leśniczyna moją sąsiadką zza lasu. Niestety mężata jest i dzieciata, ale wciąż jeszcze w niewoli grzechu. Ona sama także wysyła czytelne znaki i potrafi porwać na mnie koszulkę w afekcie. Ja tam nie jestem takim akcjom przeciwny, ale mam na uwadze jej męża, który chowa w szafie dubeltówkę. Tak więc na nic grzeszne myśli o dzikim seksie, także dla Leśnych Dziadów. 
Kiedy jednak idę do Puszczy, za każdą sosną czyha na mnie Leśniczyna. Gdybym tak był świerkiem... to i Puszcza by się ostała!

sobota, 21 marca 2015

KABOTYN

To zjawisko tak jest powszechne, że mało komu przyjdzie do głowy taki zamysł, ażeby tworzyć nową definicję. I otóż ja się odważę, albowiem niezmiernie tanim kosztem, teatralnie katolicki i fetowany na parafiach prezydęcki kandydat niezmiernie katolickich zbawców Rzeczypospolitej nie wyczerpuje znanych definicji, które w słownikowym skrócie określają takiego delikwenta jako człeka lubiącego tanie efekty, komedianta i efekciarza. Wprawdzie nadałem temu jegomościowi ksywkę "Referent", ale i ona jakże jest kaleka w próbach sklasyfikowania tego przedstawiciela ssaków jako trywialnego manipulanta.
Dlatego przywołuję w tym miejscu po raz wtóry owego kandydata, uzupelniając ową definicję.
Owóż takim Kabotynem jest instruktor strzelnicy Grzegorz Braun – mniemam że ze znikomym  przeszkoleniem bojowym – wynoszony przez policję z siedziby PKW z manifestacyjnym różańcem w rękach.

Powiedziałem!

niedziela, 8 marca 2015

MAKOWSKI Aleksander

Naczelnik XI Wydziału Departamentu I MSW zajmującego się – i zupełnie słusznie – tzw. demokratyczną opozycją w czasach PRL. Jaka ta opozycja była w istocie, mogę prawić przez trzy wieczory. Dzisiaj pan pułkownik został literatem i bryluje w telewizyjnych stacjach męki pańskiej, bo obowiązuje także byłych oficerów wywiadu rytuał katolicki, albowiem dali się bez widocznych oporów przewerbować na ten izm w rycie rodem z Wall Street. Wprawdzie pan pułkownik albo jego podwładni mają na swym koncie i taki sukces, że starali się w kretyński sposób zastraszyć Błotniaka, ale mnie takie działania zawsze dość skutecznie śmieszyły, a to dlatego, że przyjęcie takiej metody w operacyjnym działaniu jest nad wyraz nieskuteczne i wzmacnia w rozpracowywanym obiekcie poczucie świętej racji, co już prostą drogą prowadzi do uświęconego męczeństwa z fanatycznym wsparciem. Mimo to oglądałem każdego ranka przewody hamulcowe w moim Garbusku, bo współpracownicy Makowskiego albo on sam przyjęli taką metodę nacisku, w której mogłem zginąć w wypadku samochodowym – aczkolwiek nigdy nie traktowałem poważnie takich ostrzeżeń z przyczyn natury technicznej.
Po przełomie został pan pułkownik pogromcą mitycznego Bin Ladena, współpracownikiem wywiadu brytyjskiego i zlokalizował nasze największe zagrożenie w Rosji.
I to jest wystarczająca puenta!

poniedziałek, 2 marca 2015

KUNDLIZM

Nawoływałem, w różnych miejscach moje literki zostawiałem i nic nie pomogło. Tedy zmuszony jestem do jawnej konfrontacji.
Owóż wszelakiej maści publicyści – papierowi i internetowi – wciąż muszą się posługiwać naszymi Mniejszymi Braćmi w swoich polemicznych urojeniach, aby szczególnie wykazać marność ludzkiej kondycji swoich przeciwników.  I tu mają do dyspozycji takie epitety, jako ostoję niewolniczo kopiowanej bredni:

Skundlenie!
Zezwierzęcenie!
Zbydlęcenie!
Łże jak pies!
Małpi rozum!
Ptasi móżdżek!
Ujadanie kundli!
Syjonistyczne kundle!
Kąsające ratlerki!
Głupie gęsi! (krowy)
Te świnie! (wieprze)
Ty suko!
Ty baranie!
Ty niewierny psie!
Pies! (o policjancie)
Zwierzęca propaganda (J.M.Rymkiewicz)
Wreszcie tak spopularyzowany przez Wańkowicza
Kundlizm!

I tak dalej w tym stylu, w ten deseń, w ten szlaczek, bez żadnej refleksji... Chociaż i to z należną uwagą wypada dodać, że mają takowi pisarze i publicyści znamienity wzór rodem z Ukrainy. Otóż niejaki Maksym Żeleźniak takie wśród ukraińskiego ludu propagował hasło: "Polak, Żyd i pies to jedna wiara", więc wieszano polskiego dziedzica razem z jego psem!

FYM

czyli FREE YOUR MIND. Swego czasu swoisty internetowy autorytet dla zagubionych poszukiwaczy i statystów. I oto, po wydaniu przez ultrakatolickie wydawnictwo jego książki p.t. "Czerwona strona Księżyca", facet przeistoczył się w inną formę materii, co jest elegancką formą nazwania wariactwa. Taka jest bowiem naturalna poniekąd konsekwencja nazbyt karkołomnego rozjechania się literackiej fikcji z rzeczywistością, mimo że tak wielu uwierzyło w te księżycowe brednie smoleńskiej maskirowki. Pozostali więc zbolali i opuszczeni wyznawcy, uwiedzeni zwodniczym czarem jego literackich urojeń.
Cóż teraz pocznie owa sekta smoleńska bez swojego kapłana, który na ich głupocie i łatwowierności odprawił swoją mszę... i tak drastycznie zrobił ich w przysłowiowego konia?

Zaiste, każdą rzeczywistość można – przy pomocy "artystycznej" kreacji – skorygować do założeń głównego planu! W tej sytucji Uwolnienie Swego Umysłu (USU) wydaje się już być prostym socjotechnicznym zabiegiem. A w szczególności – uwolnienie od wszelkiej zgubnej myśli!

(2013)

czwartek, 26 lutego 2015

SZCZĘŚCIE

"A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź"... – prawił poeta Gałczyński. I ja, kiedy tylko nauczyłem się odróżniać literki, w te Wyspy Szczęśliwe uwierzyłem i zaraz popłynąłem na Tahiti, gdzie malarz Paul Gauguin dotarł (niestety) przede mną. Tak więc rodowód wyspowy i artystyczny zdawał mi się oczywistą koniecznością dla zrealizowania tej podróży.
A jednak, zamiast budowy pełnomorskiego żaglowca, utknąłem w kamiennym pejzażu na dawnej Wyspie, którą w przeszłości ze wszystkich stron obmywały fale jeziora. Ale i dzisiaj ten Zakątek zachował wszelkie wyspiarskie atrybuty.
Kiedy więc tutaj przybyłem, kiedy spojrzałem na daleki mglisty brzeg – to tylko szepnąłem, że z tego  wyspowego pagórka widać WSZYSTKO!

Szczęście – czyli stan najwyższej uwagi!

niedziela, 15 lutego 2015

BŁOTNIACZKA

Ci, którzy tak się męczą przy czytaniu moich felietonów, mają przynajmniej czasami odrobinę wytchnienia. A to za sprawą malunków Błotniaczki, która już od czternastu lat trwa zawzięcie przy moich skrzydłach, chociaż zwykle przebywa daleko ode mnie. Taki układ jest zapewne dobroczynny dla długotrwałego pożycia jeszcze w tradycyjnym sensie, gdzie chłop jest chłopem, a baba babą. Wprawdzie mój sąsiad powiada, że jak kogoś nie widzieliśmy pół roku, to już nic nie jest ważne, ale ja, nie mając na widoku lepszej alternatywy, oddaję się złudzeniom filozofów.

Tak czy siak Błotniaczka to prawdziwy Cud Natury, chociaż czasem kłócimy się zażarcie. I z takich kłótni wyrosło kilka ilustracji, które zdobią moje felietony. Ja tworzyłem opisowe podłoże, a Błotniaczka malowała... To była niezwykła współpraca, i bardzo żałuję, że ustała – zapewne z powodu poczucia małej przydatności. Chociaż gdy z maleńkiej fotografii przywołuje Błotniaczka umarłe życie, gdy stają na obrazach w naturalnej wielkości żołnierze Rzeczypospolitej odnalezieni w rumowiskach domów, nasi dziadowie i matki w dziecięcych wózeczkach, to tyko odwieczne pytania zamierają nam na ustach...

Poza tym umie Błotniaczka tak niezwykłe filcowe rzeczy wyczarować: te łodyżki, pąki i kwiaty z dalekiej Oceanii albo jeszcze dalej... I ten nasz wspólny secesyjny fortepian tak sromotnie porzucony.
Zaiste, jak można marnotrawić tak pracowity talent!?




niedziela, 8 lutego 2015

KORWiN

Powstała nowa (kolejna) partia Janusza Korwin-Mikkego. Logo tej partii to orzeł (jeszcze tradycyjnie biały) i nazwa KORWiN z podziałem kolorystycznym na dwa człony. I w pierwszym odruchu zachwyciłem się graficzną wyobraźnią, bo WOLNOŚĆ I NIEPODLEGŁOŚĆ stały na afiszu. Ale zaraz oprzytomniałem, albowiem ukazał mi się zza węgła złowieszczy KOR. Wychodzi przecież szczególna układanka: KOR i WiN.
Jakże więc tak nośna symbolika potrafi być zdradliwa... Prezes najwyraźniej – po kilku nieudanych próbach rozwalenia UE – wrócił na stare śmiecie.

(Dopisane 20 kwietnia).
Nie trzeba było długo czekać i orła zastąpiła korona, złota naturalnie – jak przystało na królewski ród. Przy okazji dowiedziałem się, że źle rozszyfrowałem literkę N. Otóż to żadna tam Niepodległość! To tylko Nadzieja!
I tu zachodzę w głowę, jak tak doświadczony i inteligentny wieczny aspirant do polityki, mógł tak obrazić swój polityczny rozum.

piątek, 6 lutego 2015

ODMÓŻDŻENIE

Wprawdzie to pojęcie ma wiele odniesień, ale czyż oszczędne opisanie fragmentu może czynić szkodę?
Tedy odmóżdżenie katolickich beczących w każdych okolicznościach owieczek – ma zawsze tylko jeden wymiar. A więc: wszystko, co dotyczy ich doktrynalnej praktyki w publicznej przestrzeni nie może podlegać żadnej analizie. Ale, jeśli już się zdarzy mimo zakazu –  i tak każda próba najbardziej udokumentowanej historycznie refleksji musi się spotkać z ich nie tylko agresywną pogardą, ale i sądową karą – bo i w tej religijnej materii mają przez wieki oparcie. I zgodnie z tradycją oddają cudze gardła celebrantom na katolickich ołtarzach pod skrzyżowaną belką.  

I można by te wszystkie religijne wzdęcia pominąć miłosiernym milczeniem, gdyby nie to, że ci obdarzeni duchem świętym paserskiego pochodzenia – w zgodzie ze swoim destrukcyjnym etosem – wciąż uzurpują sobie prawo do trzymania rządu dusz pospołu z każdą władzą świecką.


niedziela, 1 lutego 2015

FRODA

Umarła Froda.
Gołąb uratowany niegdyś od niechybnej śmierci.
Ale śmierć przecież nie odpuści i poczeka...
Pochowałem ją dzisiaj na moim przydomowym cmentarzyku.
Spoczywa tam Pigwa, jamnior mój długowłosy cudowny. Spoczywa Juszeńka.
Spoczywają dwie syberyjskie wiewiórki.
– Bo przecież najpierw umierają nasze Zwierzęta.


piątek, 23 stycznia 2015

BUJAK Zbigniew

Jak mi niegdyś z dumą chazarska rodzina UB–ckiego ministra opowiadała, ukrywał się u nich Bujak w   stanie wojennym. I to był swoisty majstersztyk opozycyjnej legendy, bo nikomu przecież z komunistycznych "siepaczy" nie mogło przyjść do głowy szukanie Bujaka w pokoju obok. Ja wprawdzie domniemywam, że miejsca pobytu Bujaka były doskonale Organom wiadome – a przynajmniej jego utajnionej w wewnętrznych strukturach części. Bo przecież po to była ta cała hałaśliwa impreza, ażeby przygotować kadry dla nadciągającej – rozbiorowej po wsze czasy –koncepcji utylizacji Rzeczypospolitej. Tedy jakże tu poważnie, dla publicystycznej oracji, można traktować plenipotencje generała Kiszczaka, skoro on nawet tak jawnej ekspozytury wykryć nie zdołał?...

Zaledwie kilka lat później nadszedł czas zbierania plonów. Oto ten prześladowany niemożebnie przedstawiciel klasy robotniczej z Ursusa, stał się jednym z ojców założycieli koncernu Agora S.A!  I zaraz z elektryki przeskoczył zgrabnie na magistra politologii, prezesa Fundacji Batorego, prominentnego działacza kilku partii, naczelnego celnika, posła i wykładowcę Uniwersytetu Warszawskiego i co tam jeszcze – bo lista jest długa. A teraz ten osobnik głosi doktrynę wojenną, w której rolą polskiego żołnierza ma być umieranie za ukraińskich oligarchów i banderowski odurzający koktajl. – Zaiste, Giedrojć nie wiedział co czyni!

Czy więc Zbig nie jest czasem zwykłym, wypchanym szczególnym etatowym etosem popychadłem?
Tak sobie a Muzom pytam...






środa, 21 stycznia 2015

IDIOTA

Wszyscy moi Drodzy Czytacze to zapewne wiedzą, że Błotniak nie używa inwektyw. Taki bowiem skrót myślowy może być jedynie świadectwem naszej publicystycznej porażki. Aliści wciska mi się pod pióro pewien jegomość z Piaseczna, brylujący od lat na salonach alternatywnej Rzeczypospolitej, której co i rusz wyspecjalizowane ekipy robią sztuczne oddychanie – dla publicznej uciechy. Chociaż,  jak się komuś w końcu zemrze, to jest przecież okazja, aby sobie popić i podeżreć – a takie uczestnictwo w stypie zawsze jest lepsze, niźli wybieranie jedzenia z śmietników. Widać tu rękę strategów...

Mimo to zamierzam niezłomnie obdarzyć tą inwektywą niejakiego Rafała A. Glebowicza. A to za te jego bezcenne slowa: "...Łyszczyński /.../  był dla współczesnych Breivikiem chwyconym za rękę tuż przed odbezpieczeniem broni".

Co prawda, wedle Glebowicza, ja sam zapewne jestem agentem wpływu albo pożytecznym Idiotą – na nic więc tu moje grymasy! Tedy – na wszelki wypadek – oświadczam z mocą, że Rafał A. Glebowicz Idiotą nie jest!


ROZBIEŻNOŚĆ

Różnić się w opiniach – jest statutowym obowiązkiem każdego myślącego człowieka. Ale jak wytłumaczyć aż taki faktograficzny rozjazd?

Dr Lech Kowalski (jeden z aktorów zatrudnionych w filmie Grzegorza Brauna "TOWARZYSZ GENERAŁ") : – "w 1968 roku usunięto z wojska 1400 oficerów pochodzenia żydowskiego".
(Oświadczenie to ma wyraźnie naganny charakter).

Generał Wojciech Jaruzelski : – "usunięto 104 oficerów pochodzenia żydowskiego".
(To wyznanie podane jest z zakłopotaniem i w tonie przepraszającym).

I nich mi ktoś powie, że publicystyka nie ma tu pola do popisu...




piątek, 9 stycznia 2015

OLEKSY Józef

Coraz częściej wypada mi pisać o świeżych nieboszczykach, co nie może być dobrym znakiem, aczkolwiek Bogowie mogli mieć inny zamiar!
A tu tłoczno w tej parafialnej salce, bo nawet zdeklarowani komuniści woleli sobie zostawić furtkę dla Zbawienia Wiecznego w katolickim parafialnym sklepiku, zamieniając sutannę na garnitur sekretarza wojewódzkiego PZPR albo innych nomenklaturowych pomazańców. I tu Józef Oleksy dość wcześnie rozpoznał ówczesną rzeczywistość i zatrudnił się w odpowiednim resorcie. Ja akurat dość powątpiewam, że ten strzelisty akt spowodowany był bezinteresowną miłością do Rzeczypospolitej (Ludowej), ale dopuszczam i taki scenariusz, albowiem nie dysponuję aktami dla ostatecznego werdyktu. Wprawdzie jego udział w kilku radach nadzorczych też daje do myślenia, ale staram się nie być aż tak małostkowy, bo przecież służyć Ojczyźnie należy tylko w eksponowanych i dobrze płatnych zajęciach.
Mimo to – jakże wiele wątpliwości musi wzbudzać jego cała polityczna kariera, której jedynym nośnikiem nie mogła być przecież aura jowialnego Wujaszka Wani umoczonego w bolszewicki eksperyment.  Bo nawet i Czechow umierał nieodwracalnie – odwracając się do ściany – chociaż Imperium zdawało się trwać po wieczne czasy.
I oto, jak wieść niesie, wystąpi Józef z przemówieniem na swoim pogrzebie, bo któż lepiej zadba o jego dobre imię. Przy okazji może powiedzieć to, co w doczesnym życiu wzbraniał się publicznie powiedzieć, chociaż wiedza w tym zakresie zdaje się funkcjonować już od dawna w dość powszechnym tubylczym odczuciu. 

Jest więc Józef Oleksy – w swojej Drodze w Zaświaty – zaledwie przypomnieniem, że wciąż nie wiemy, kto i w jakim celu przywołał nas tak okrutnie do Istnienia, z którym nie umiemy sobie żadną miarą poradzić.

Jak można było przewidzieć – nie uszanowano jego ostatniej woli, urządzając w zamian pokaz hipokryzji. Póki więc ta mowa pogrzebowa gdzieś nie wypłynie, pozostaje lepiej przyswoić sobie jego krystaliczny zarys oceny niektórych żałobników, dokonany bezinteresownie w pamiętnej rozmowie z Aleksandrem Gudzowatym w jakiejś knajpie. – (dopisane w dniu 16 stycznia 2015).


środa, 7 stycznia 2015

FAKSYMILE

Moi Drodzy Czytacze oraz podglądający mnie usilnie strażnicy i internetowi "redaktorzy", pewnie już zauważyli, że dość często moje z założenia oszczędne komunikaty nie stanowią w chwili ogłoszenia zamkniętej formy. A to dlatego, że publikowane w tym miejscu teksty są z mocy mojej decyzji brudnopisem, czyli szkicownikiem, gdzie wszelkie kleksy i wahania pióra mają być zaznaczone. To naturalnie zwykle znika w dalszej obróbce, aliści nie ma we mnie takiej potrzeby, by moje pióra stać się miały kiedyś zafałszowanym eksponatem w Galerii Ludzkiej Niegodziwości!
Tak więc zdarza się, że po napisaniu zasadniczej sekwencji, przez następne dni spieram się z samym sobą. Albowiem – po wielu moich internetowych doświadczeniach – taką nabyłem przypadłość, że najlepszym polemistą w takiej konfiguracji jestem tylko ja sam. I stąd wynika moje tutaj usprawiedliwienie.

Osobną kwestią są moje felietony w Dziupli i tutejsze wypociny. Bo i to daje się zuważyć, że dzieli je narastająca sprzeczność. Ale taki jest mój podpis, który z niechęcią tutaj zostawiam w poszanowaniu dla tzw. wyższych oczekiwań i konieczności.

piątek, 2 stycznia 2015

NOWAK Andrzej

Jeszcze jeden Nowak, bo w Polszcze Nowaków dostatek! I, dla uwiarygodnienia tego fenomenu, nie ma potrzeby przeprowadzania dowodu rzeczowego w zakresie genealogii nazwisk, bo ostatecznie mały mieliśmy wpływ na tarło naszych prababek i pradziadków.
Tym razem to zaledwie proffessorek z krakowskiego grodu, któremu bynajmniej ten tytuł nie wystarcza i chciałby jeszcze zaznać glorii w prezydenckim majestacie. I, jak się dorwie do mikrofonu, to mu leci proffessorska ślina na każdy temat, a szczególnie dobrze się czuje jako chwilowy mąż stanu. Tedy baja o rosyjskiej hipnozie, która w putinowskiej Rosji tak wbrew ich woli Rosjan zniewoliła. I ten   proffessorski bajarz, z zwodniczą lekkością swego krasomówstwa, wielkodusznie ofiaruje oto Rosjanom – dla ich i polackiej szczęśliwości – własny projekt rozbioru Rosji, co zapewne tylko przypadkiem współgra z wojenną doktryną Wuja Sama. I jakże jest oburzony, że ten tak pogardzany  Putin nie dopuścił do powstania na rosyjskim Krymie pokojowej bazy proffessorskiego Wujaszka zza oceanu albo kuzyna z Pustyni Negew, a jeszcze się ośmielił zadrwić z kowbojskiej potęgi, która chciała sobie na Morzu Czarnym rzekomo tylko popatrzeć na swój ukraiński lunapark.

Oto wielebny przedstawiciel – złowieszczej dla Rzeczypospolitej – myśli politycznej na Arcanie!

sobota, 27 grudnia 2014

URBAN Jerzy

Jest dziś Jerzy Redaktor Urban klasykiem! A to dlatego, że już za moich szczeniackich czasów miałem dojmująco wynaturzone marzenie, ażeby się spotkać z Urbanem na ubitej ziemi, gdzie będzie możliwe  publicystyczne fechtowanie wśród zakurzonych księgozbiorów i nasłuchów szeptanej propagandy.

Bo właśnie on wydawał mi się nie tylko godnym intelektualnie przeciwnikiem, ale i na tyle honorowym gościem, który mi nie przywali w plecy znienacka... Tedy piórko z kupra sobie wyrwałem i czekałem na okazję – daremnie! Albowiem poszło w lud boży narodowe przekleństwo na kształt infamii, bo okazało się, że Urban przy wódce traci moralne hamulce, a Michnik swoje profetyczne zdolności. Taki ochlaj, pozbawiony duszpasterskiej pomocy,  doprowadził w istocie do stanu upadłości potężną Rzeczpospolitą: I tu nie będziemy się spierać o numerację...

Po latach Jerzy Urban zebrał na swoją skórę te wszystkie biadolenia mało rozgarniętej części tubylczego plemienia, które własne wady umyśliło sobie zapakować w jego posturę, w złudnej nadziei, że tylko on jest tych przywar nosicielem.
Tymczasem Urbanowi przywar ubywa, a ultrakatolickim patryjotom przywar przybywa. (Aczkolwiek zdumiewa mnie Urbana sztubacka prowokacja, kiedy występuje w szlafroku przecenionym na 4000 PLN, który zakupił sobie w proteście przeciwko torebce Daniszewskiej za marne 7.500 PLN).
Tak więc Urbana wiele kompromituje, jak i w wielu  móżdżkach dołuje, bo miłuje on całkiem niekoniunkturalnie generała Jaruzelskiego i Małgorzatę Daniszewską z jej torebką – co by nie powiedzieć jego własnością – a i tak wartą jeszcze grzechu damę, choć na odpuszczenie grzechu nie ma co liczyć. Albowiem ja – jako gwałciciel staruszek – dobrze wiem, w jakim organie ulokowane są ich marzenia. Ale dobra materialne też się w końcu liczą, mimo że  najbardziej zwracają uwagę wtedy, gdy przedstawiają masę spadkową.

Czyja to więc Kaczuszka pluska się w redaktorskim basenie w podwarszawskim Konstancinie, gdzie miałem w dzieciństwie czelność jeździć na plebejskie kolonie i na Jeziorce próbować mocy swego wiosła?
Odpowiedzi proszę przesyłać do tygodnika "NIE"! Redaktor tylko czeka na zaczepki! Mnie Redaktor raczej nie zaczepi...

P.S.
Wysłałem tę laurkę pani redaktor Agnieszce Wołk–Łaniewskiej. Aczkolwiek chętniej bym skoczył z panią redaktor przez ognisko i popływał nocą nago w jeziorze. Powodowany tedy samczą rozpaczą, idę samotnie zanurzyć się w przerębli...

piątek, 26 grudnia 2014

BARAŃCZAK Stanisław

Dzisiaj, w Bostonie, odszedł w Zaświaty. 
Zaraz też spadły z czołówek inne wiadomości, bo przecież Polanie ponad wszystko miłują poezję i troska o los "wygnanych" z Ojczyzny poetów zżera im wątroby przy wielkim chlaniu.
A ja pamiętam przecież swoje impresje, gdy jako rozgorączkowany nastoletni adept wymyślonej rzeczywistości, obracałem na wszystkie strony teksty publikowane w "Życiu Literackim" pod partyjnym przewodnictwem Władysława Machejka. Obok, przy biurku, Wisława Szymborska z Rottermundów, przystawiała stempelki użyteczności wierszykom nadsyłanym do redakcji. I mnie także zakwalifikowała — wprawdzie do przyszłej poetyckiej elity — co jednak nie zrobiło na mnie wrażenia, bo od zarania odporny jakoś jestem nawet na tak szlachetnie przyjazną retorykę.
Aliści zwrócił moją uwagę taki jegomość – któren nawet Machejka na pierwszej stronie znieważał, czyli się nad Machejkiem pastwił – bo jego fizjonomia okularnika była stanowczym dysonansem przy jowialnej twarzy redaktora naczelnego, co się w swoim ogródku na taką lubieżną konfrontację przymuszony był zgodzić. Tedy pisano o nim prawie bez końca, bo poezja lingwistyczna w szczególnych była łaskach u komunistycznych decydentów, co jest przecież wiele mówiącym paradoksem: – wciąż więc był nagradzany, wystawiany i nagłaśniany, stanowiąc prawdziwy ambaras dla poetyckich terminatorów. A chyba nie tylko ja ślęczałem nad tą zwodniczą tajemnicą Poezji bez wyrazistej iluminacji.
I oto dzisiejszy Denat, ten Pieszczoszek dawnych literackich koterii, nie wytrzymał tego głaskania i z wielkim hukiem prześladowczym porzucił Jałową Ziemię, której było na imię Polska. Potem napisał trochę wrednych wersów i oddał się lingwistycznym lokacjom w poezji Parkinsona, który umyślił sobie napisanie dramatów Szekspira od początku.

środa, 26 listopada 2014

BRAUN Grzegorz

Ja już od dawna miałem chrapkę co by tego gościa opisać — czyli i splendorów wątpliwej wartości Grzesiowi dodać. I oto nadarza się taka okazja, bo pan Grzesiu — monarchista Chrystusowy o ksywce "Referent"— stara się zorganizować polski Majdan wespół zespół z Matką Boską Stankiewicz!
Szkopuł w tym, że ma tak wydoskonaloną gadanę, że mało kto może się jej przeciwstawić, chociaż przeniesienie na literki jego wiecowej sztuki uwodzenia publiki, odkrywa ambarasującą rolę banialuków. Wprawdzie  bunt wedle takiego scenariusza nie jest może koniecznie Polsce potrzebny, ale uwiedzeni Grzesia retoryką możemy i tego dokonać, by została po nas zaledwie mokra plama. Ażeby tak się stało, należy wygłaszać z reguły słuszne opinie, które każdy średnio rozgarnięty potomek pogańskiej Polski ma przypisane niejako z automatu.
Albowiem pan Grzesiu dość już dawno opuścił niebieską planetę w widocznym przeświadczeniu, że Polsce już nic nie pomoże, poza germańską słowianofilią. Tedy przekuł germańską triadę (Kirche – Kinder – Küche) na polacki obyczaj: KOŚCIÓŁ — SZKOŁA — STRZELNICA!!

W kruchcie, pod sutanną proboszcza, ma dojrzeć to podrzucone Polsce  zgniłe jajo. Krucjata różańcowa pozbiera odpadki i łuski po wystrzelonych nabojach. Rozmodlony motłoch będzie już mógł bez żenady udawać Naród!


poniedziałek, 17 listopada 2014

TŁUMOK

Językowa wykładnia Tłumoka nie odbiega zanadto od jego ludzkiej zawartości. A więc jest to pakunek owinięty w worek. W worku tym wszelakie śmieci się zmieszczą bez obrazy. Bo przecież Tłumok szczególnie jest wrażliwy na punkcie swojej inteligencji, wiedzy i godności. A szczególnie ma Tłumok w ten sposób rozwinięte poczucie własnej wartości, że nie czuje się sam. Bo, gdzie nie spojrzy, widzi takie same Tłumoki. I w ten sposób jego, Tłumoka, wiara w swoją nieśmiertelność, stanowi fundament wszelkich bytów państwowych i nadprzyrodzonych.
Aliści w ostatnich czasach uzyskał Tłumok wiele atrybutów, które po wsze czasy dają Tłumokowi prawo do zabierania głosu w publicznej debacie, prawo do zasiadania w Sejmie i prawo niezbywalne do wrzucania w czeluść kartki wyborczej. Ażeby więc uzasadnić swoją błyskotliwą inwencję paple bez umiaru, że gotów jest iść na Moskwę, chociaż nawet nie wie, z której strony kałasznikow strzela, bo się kiedyś wybronił ze służby wojskowej udając idiotę, co odzwierciedlało w istocie stan faktyczny. Tak więc misja Tłumoka nigdy nie będzie zakończona, bo zapotrzebowanie na tworzenie z Rosji Imperium Zła będzie zapewne się rozwijać.  

środa, 5 listopada 2014

TESTAMENT

Nie, nie chcę spoczywać wśród innych Trupaków, którzy swoje życie wieczne zawierzyli cmentarnym symbolom katolickiej estetycznej perwersji, znanej także w literackich kręgach pod postacią turpizmu. Bo przecież ulegli tej manii  nawet zacni polscy poeci.
A więc ten krzyż przede wszystkim, ten złowrogi symbol ułomności naszych wyobrażeń o życiu po życiu, o Istocie Wiary!

Dlatego zarządzę, by moje prochy zostały rozsypane tu, w Bronnej Górze. Wśród moich kamieni i moich Zwierząt tak czułych.
A może zdarzy się, że niektóre molekuły mojego doczesnego ciała staną się budulcem w misterium Stworzenia następnych Błotniaków — którzy będą mieli taki kaprys, że dorysują trochę pięknych rzeczy do moich zaledwie szkiców?

Swarożycu — Bożycu, gdybym tak pożył jeszcze przynajmniej dwieście lat, to i ja mógłbym coś powiedzieć o rzeczach odwiecznych!

sobota, 1 listopada 2014

1 LISTOPADA

Dzisiaj, na chwałę oręża i myśli polskiej, wywiesiłem na kapliczce — w której przysiadł frasobliwy Swarożyc — polską chorągiew.
Przecież trzeba taki znak zostawić na grobowcu Rzeczypospolitej?!

czwartek, 30 października 2014

ZACHWATOWICZ Katarzyna

Nie, nie Krystyna, którą uwiódł reżyser Wajda. 
Jej zaś siostra, Katarzyna (onaż sama, małżonka radiowego głosu, który zapamiętałem z dzieciństwa), to nie tylko śpiewaczka pozostająca w jej cieniu, ale i wielkiej Dobroci niewiasta. I ja dla tej Dobroci wiele zapewne mógłbym uczynić...
Aliści byłem na tyle nieostrożny, że zechciałem się podzielić moją pisarczykową błotniakową udręką. I przeczytała sobie pani Katarzyna co nieco z moich tekstów (mniemam że z małą uwagą) i głosu jej nie stało. Tedy w tle usłyszałem święte oburzenie, wyśpiewane con molto prestissimo.

Od tego czasu mało mi się zdatne wydaje owo Norwidowskie zawołanie o Dobroci. Albowiem i na jej kształt mają decydujący wpływ przeróżni sponsorzy, którzy wspomagają bezinteresowność naszych  myśli i ocen. Poezji do tego procederu nie ma co mieszać!

sobota, 25 października 2014

ŁYSIAK Waldemar

Wytworzył sobie Łysiak taką armię apologetów, że nawet i Wielka Armia idąca na Moskwę nie oddaje skali. Trudno jednakże nie zauważyć, jakie wciry dostali ci dość bezkrytyczni miłośnicy korsykańskiego karzełka, bo żałosny wzrost zachciało mu się nadrabiać w innych ekwiwalentach, dla których odpowiedniej ekspozycji nie żałował cudzej krwi i nieszczęść, a jeszcze chuć swoją w Walewicach nie omieszkał strategicznie zakopać, bo, jak wynika z autopsji, przyrodzenie zachował mikroskopijnych rozmiarów. Tę właśnie jego szczególną właściwość pozoranckiej mimikry upodobali sobie ponad sto lat później nieudaczni przywódcy warszawskiej hekatomby, których truchła nie zasługują nawet na sprawiedliwy proces. 
Tak więc pisząc o Łysiaku trzeba mieć za plecami wiele historycznych zaszłości.

Tako czy siako pisarczyk jest to sprawny, chociaż w publicystyce zdaje się unosić na mokrych od twórczego potu prześcieradłach. Aliści i to Łysiakowi niekiedy wystarcza, ażeby zabrać głos właśnie wtedy, kiedy wszystko już zostało opisane. Tedy ogłasza z odkrywczym namaszczeniem to, co już dawno zostało przez innych autorów ogłoszone. Ale to właśnie na Łysiaka powołują się  i jego złote zgłoski cytują jakże dociekliwi internetowi publicyści. A nawet orzekają, że odważna wypowiedź Łysiaka to prawdziwy przełom!

Wychodzi więc na to, że najbardziej cenne są ramy do obrazu!

środa, 22 października 2014

POLAK, czyli katolik

Cytacik będzie, proszę Czytaczy! Najbardziej fenomenalny cytacik na Podlasiu i na Szlaku Orlich Gniazd! Cytacik wykradziony spod konfesjonału, gdzie brzemię grzechów tubylczego (podobno) plemienia niweczy Majestat Rzeczypospolitej.

"JAKO KATOLIK RZYMSKI POLSKĘ MOGĘ POŚWIĘCIĆ, BOWIEM NARODOWOŚĆ JEST KWESTIĄ INCYDENTALNĄ, ALE NA ROZRZEDZENIE KATOLICYZMU RZYMSKIEGO MOJEJ ZGODY BYĆ NIE MOŻE." — Adam Wielomski (proffessorek siedlecki, współpracownik "Najwyższego Czasu" i — o zgrozo — "Myśli Polskiej").

Po takim wyznaniu wiary mogę już z czystym sumieniem udać się na emigrację. Wrócę za jakieś 100 lat. Może Polanie się ockną!


sobota, 18 października 2014

WSTYD

Powszechnie jest znana taka sentencja, że wszelka władza pochodzi od Boga. Naturalnie katolickiego Boga, bo tak nas po katolicku wytresowano.
I w tej manierze wciąż dają głos nie tylko różni nawiedzeni inkwizytorzy, ale i generałowie będący aktualnie w służbie Najjaśniejszej, chociaż ona sama zdaje się już być tylko teatralną atrapą.
Wszakże, w ramach tej bożej łaski, możemy sobie przyswoić także nowe definicje różnych pojęć. Albowiem, wedle generała Kozieja — "Kozieł, kto go zna, piwszy do północy"... — należy się wstydzić za podpułkownika Zbigniewa J., który stał się głównym aktorem szpiegowskiej maskarady. A nawet o hańbie daje się słyszeć. A tu taki zdradziecki pułkownik Kukliński na ołtarze i pomniki jest wynoszon!
Tedy kunktatorstwo, a nie żaden tam wstyd — spoczywa na generalskich epoletach! Zwykły polski żołnierz ma w dupie taki patryjotyczny syfilis.
Co najwyżej podsunie prezydęckiemu generałowi pod nos swoje onuce — jako dowód szacunku! Zaś batalion rosyjskich szpiegów sformuje w MON orkiestrę dętą.

czwartek, 16 października 2014

KIEŻUN Witold

Wprawdzie nobliwy pan, ale wywołał moją konsternację przez to, że ogłosił na falach przekaziorów, iż chciał się zastrzelić — aliści celował w palec i żal mu się zrobiło paluszka. A to dlatego, że niejaki Sławomir Cenckiewicz, wyjątkowo wredna bestia, przetrawił blisko tysiąc stron bogatej spuścizny pana proffessora, znajdującej się jeszcze dziwnym trafem w IPN. Tedy paluszek ten nie jest wart takiego owego histeryka Cenckiewicza.
I tu pan proffessor elokwentnie robi oko do ogłupiałej publiczności i powiada z proffessorską swadą, że  "są pewne rzeczy, których nigdy nie wyjawię". Tak więc skazani jesteśmy na domysły, aczkolwiek proffessor przecież wyraźnie daje znak, że za podwójną twarzą  ratował Polskę w amerykańskiej agencji wywiadowczej i robił w konia przyjmujących jego raporty, opracowania i donosy oficerów tajnych służb PRL. No bo jakże jest dzisiaj w cenie taka współpraca.

Nie wiem, jakich bohaterskich czynów dokonał pan proffessor podczas Powstania Warszawskiego, ale i to mam na względzie, że typowym losem anonimowych bohaterów Powstania było dokonanie  żywota w biedzie i zapomnieniu. Dlatego tym większy mam podziw dla takich umiejętności, które nie pozwoliły, aby taki los stał się i pana proffessora udziałem.

W tym kontekście jakże celna jest jego analiza, którą cytuję z największą rewerencją, bo stanowi ona odpowiednie podłoże intelektualne dla wszelakiej maści kwadratowych idiotów i sprzedajnych nawet za przysłowiowy grosik dyrygentów orkiestry grającej bez nastrojonych instrumentów:

"My jesteśmy zagrożeni tak samo przez Putina, jak byliśmy przez Hitlera" — powiada proffessor.

"Żałosny widok można przesłonić — np. sztandarem" — powiada Mieczysław Michał Szargan.

piątek, 10 października 2014

BRAUN Andrzej

Wprawdzie mieszkałem czas jakiś pod podłogą mieszkania Andrzeja Brauna i wysłuchiwałem z konieczności stukotu jego maszyny do pisania, ale trudno orzec, na ile ten fakt miał wpływ na nasze wspólne dalsze dzieje.
Bo przecież wszystko działo się samo i niejako bez tzw. ingerencji z zewnątrz.
Kiedy więc otrzymałem w "Czytelniku" zlecenie na zrobienie okładki do książki Andrzeja Brauna "Zdobycie nieba" — to i nawet się specjalnie nie zdziwiłem, uznając w ten sposób wpływ tajemnych sił za rzecz oczywistą.
Tak się i przyłożyłem. I powstał obrazek bardziej niźli zwykła obwoluta. Dumny i w natchnieniu zaniosłem swoje dzieło do rzeczonego wydawnictwa.
I tam, po kilku dniach, usłyszałem miażdżący werdykt: "TO NIE PASUJE DO TEJ KSIĄŻKI"! (Podobno, ale tylko podobno, głos decydujący miała pani redaktor, która jednak nie chciała skorzystać z sugestii przedstawienia mojej pracy autorowi, uznając najwidoczniej swoje kompetencje za rostrzygające.)
I zaraz zrobił inną okładkę pozostający w dyspozycji grafik, mający nade mną taką istotną przewagę, że był zatrudniony w graficznej pracowni Andrzeja Heidricha. Ze zrozumiałych tedy względów powstrzymam się więc z oceną i przypominaniem jego nazwiska, albowiem znikł tak bezszelestnie jak się pojawił... (Zapamiętałem jednak jego ostentacyjnie poplamione olejnymi farbami spodnie, bo wcześniej, jako student warszawskiej Akademii czuł się zobowiązany, by udawać Artystę).

Po kilku latach, będąc przypadkiem w Oborach, spotkałem Andrzeja Brauna. I opowiedziałem lapidarnie nasz wspólny poniekąd  epizod. Nazajutrz pokazałem ów odrzucony projekt.
I tu zmuszony jestem zamilczeć, albowiem opis reakcji Andrzeja Brauna trudny jest do przekazania bez podejrzenia mnie o nikczemne samochwalstwo. Bo i jakże ja mam teraz opisać łzę w jego oku?

Epilog tej historyjki dokonał się w Paryżu. Przymuszony w sposób szczególny, sprzedałem ten obrazek za ponad stukrotną wartość mojej anulowanej umowy.

Książka Andrzeja Brauna przemknęła przez księgarnie niepostrzeżenie. Podejrzewam więc, że poszła na przemiał, bo już i ówczesna władza umiała karać za niesubordynację.

środa, 8 października 2014

CHWALBA

Wszelkie chwalenie za tzw. zasługi czy osiągnięcia mija się nie tylko ze zdrowym rozsądkiem, ale i ma w tle opis własnych zaprzepaszczonych dokonań.
Tedy zwróciła moją uwagę onegdaj pewna niewiasta, której z usteczek sączył się sam miód prawie, a i nos, jako narzędzie poznania, był także używany.
I trwała ta sielanka dotąd, aż owa niewiasta nosem swoim zaczęła kręcić i policzki wydymać. Coś jej z moich tekstów i obrazków tak zaczęło śmierdzieć, że oskarżyła mnie o wszelkie zło tego świata. Albowiem to przez takich jak ja: "świat jest taki parszywy, nic nie może być piękne, ani dobre, ani mądre" — wykrztusiła ze świętą determinacją. I oto nazajutrz się wykryło, że ośmieliłem  się niestosownie adorować towarzystwo wyznawców pustynnego proroka znad Jordanu. 
Wot, i masz babo placek!
Nauka stąd taka się pojawia — kiedy nas chwalą — że  to jest pierwszy pocałunek śmierci. I tu pojawia się następna zgroza — bo przecież nie jestem tej sentencji odkrywcą.